O tym jak chciano skłócić Sławomira Płatka z Anną Kaliną Modrakis

 

Całkiem niedawno pojawiła się recenzja Leszka Żulińskiego z mojego tomiku „awaria migawki”. Jak zawsze Leszek jest szybki, tomik wyszedł bardzo niedawno. I jak zawsze Leszek wyłapał kilka istotnych wątków, choć nie chciałbym, żeby tomik był odczytywany jako wspominki z PRLu. Ale fakt, są też takie reminiscencje. W podsumowaniu recenzji pojawia się kwestia, jak Płatek będzie pisał, bo zmienia poetyki jak rękawiczki.

Pytanie, jak się okazuje frapuje nie tylko dojrzałego krytyka, ale i pewnego gdyńskiego gryzipiórka, który „zrecenzował” między innymi mój wieczór autorski. „Recenzja” pełna jest wycieczek osobistych pod moim adresem, imputuje mi się kogo lubię, kogo nie, gdzie bywam, czego chcę, o czym myślę i za kogo się mam, nazywa „sowizdrzałem” itd – ani jednego rzetelnego słowa o poezji. To ujawnia prawdziwą naturę paszkwilu, którego clou sprowadza się mniej więcej do tego samego – Płatek sobie zmienia style, bo myśli (bufon!), że w każdym jest dobry. Żuliński formułuje to jako konstruktywne pytanie, gdyński agresor – jako obelgę. Tak czy owak, kwestia jest otwarta, jaki ja właściwie mam styl.

No właśnie też się nad tym zastanawiam. Po pierwsze interesuje mnie ogólnie zjawisko autorskiego stylu, wyrabiania charakterystycznego kształtu wypowiedzi. Po drugie interesuje mnie to osobiście i praktycznie, bo sam piszę. Rzeczywiście, większość poetów chyba dochodzi do punktu, w którym stają się rozpoznawalni, w jakiś sposób przewidywalni i powtarzalni. Nie muszą przez to tracić świeżości. Ale są i byli też tacy jak Różewicz – łapiący się różnych rzeczy, wieczni innowatorzy, nie zagrzewający miejsc.

Sam nie wiem, do którego gatunku się zaliczam. Nie jestem nawet pewien czy chcę wiedzieć, a jeśli trochę chcę, to na pewno nie chcę określać tego raz na zawsze. Podjąłem w życiu parę decyzji „ostatecznych”, potem ciężko to było poodkręcać. Nie chcę wpaść pod dyktaturę jakiegoś stylu, a tym bardziej dać się sterroryzować oczekiwaniami czytelników. Niewykluczone, że będę zmieniał styl często. Podobnie jak jadłospis i płyty w odtwarzaczu. Przeraża mnie wizja jeżdżenia co roku w to samo miejsce i w tym samym terminie na wakacje, słuchanie w kółko dwóch symfonii Beethovena, trzech Mozarta i jednej płyty Pink Floyd, pracy na jednym etacie przez 50 lat i pisania wciąż takich samych wierszy. Kiedy dopada mnie jakiś nowy pomysł, kiedy znajduje mnie jakaś nowa technika twórcza, zakres wyobraźni – popadam w ekscytację i penetruję poświęcając się temu całkowicie. Jestem wtedy sobą tak samo, jak byłem wcześniej, eksplorując inny przedział. Wszystko czego się nauczę podczas takich eskapad pozostaje mi jako narzędzie i używam tych narzędzi w kolejnych tekstach. Język Anny Kaliny Modrakis naprawdę mnie wzbogacił poetycko, chociaż już od roku nie napisałem niczego w tym stylu. Jeśli kiedyś coś mi się zmieni – będę o tym wiedział pierwszy.

Co ciekawe – zwykle okazuje się, że w co się nie ubiorę, to ładnie na mnie leży. Mówię nie o swojej opinii, tylko o czytelnikach. Jest w moich tomikach (zwłaszcza w pierwszym) parę wpadek, ale nigdy nie spotkałem się z zarzutem o fałszywy ton, wymuszoność czy niezdarność. Nie mogę oceniać efektów, wiem tyle, co mi ludzie powiedzieli. Ale mogę zadeklarować jak się czuję. Czuję się świetnie w każdym wcieleniu. Co więcej, może ów „indywidualny styl” rysuje się dopiero i będzie go można ocenić za jakiś czas na podstawie całokształtu. Skąd ja mam wiedzieć? Nawet gdybym chciał sobie wybrać jedną opcję na poezję, to nie miałbym pojęcia jaka to ma być opcja. Właśnie to sprawdzam, dajcie mi spokojnie poszukać. Staram się, aby każda książka stanowiła spójną całość, tak dobrą i dojrzałą, jak umiem uzyskać. Ale nie chcę w ten sposób budować klatki dla kolejnych książek. Tu i teraz jest „awaria migawki” i to jest to, co aktualnie mam napisane. Nie chciałbym, aby ten tomik oceniano z punktu widzenia kolejnych – których jeszcze nie ma i nikt nie wie, czy kiedykolwiek będą. I jakie będą – jeśli będą.

Wspomniany gdyński agresor pomylił dwie zasadnicze rzeczy. O tym, że pisze mi się w jakimś stylu łatwo i przyjemnie – nikt nie wie lepiej niż ja. Ale to nie jest ocena efektów. Nie jestem od tego, żeby określać czy pisanie takim czy innym idiomem udaje mi się dobrze czy źle. O to wolę spytać czytelników. Połowa wierszy wydanych pod nazwiskiem Anna Kalina Modrakis dostała nagrody w konkursach poetyckich. To był test i przekonał mnie, że warto. Teraz już nie jestem od oceniania własnych wierszy – od momentu, kiedy tomik zostaje wydrukowany, zdanie autora liczy się najmniej. Ale chyba wolno mi powiedzieć, że pisało mi się potoczyście i przyjemnie. Że zaczerpnięcie z Honeta, Bargielskiej czy Sosnowskiego „wchodzi” łatwo w rękę i daje frajdę. Okazuje się, że dla niektórych taka deklaracja jest nie do zniesienia.

Jestem bardzo ciekaw, co będę pisał w przyszłości. Jeśli ktokolwiek mnie czyta – chciałbym, żeby był tak samo ciekaw jak ja. Na nic innego w tej chwili się nie zdecyduję. Najnowszy Płatek jest w „awarii migawki”. To moje aktualne 100% możliwości. I to bez wątpienia jestem ja, tylko i wyłącznie ja. Nie żadna kreacja, fałszywa tożsamość, podrabianie stylu. Cokolwiek robiłem – pisałem sobą, a nie „Honetem” czy „Harasymowiczem”, chociaż od obu się czegoś nauczyłem.

To mniej więcej jest mój program twórczy. Mam nadzieję, że wkrótce znowu mnie dopadnie poezja – i co? Mam jej odmówić? Tej pani się nie odmawia.

 

 

7 myśli na “O tym jak chciano skłócić Sławomira Płatka z Anną Kaliną Modrakis”

  1. Sławku – chyba mylisz styl, stylistykę i język poetycki (autora). To, że Ci dobrze w każdym fraku, poświadczyć mogą tabuny fanek. Że się dobrze czujesz za każdym razem, gdy piszesz, to już rys sybarycki 🙂 Uważaj, bo zostaniesz nie Różewiczem (on jakkolwiek pisze, pozostaje sobą: stonowanym, a nawet ubogim), ale mistrzem absurdu i cyganerii (KIG) :). A dla mnie „niesprawna dziurka-obscurka” jest próbą współczesnej poezji religijnej (w humanistycznym, hehe, filtrze). I jest wykwitem postmodernistycznym w metodzie zapisu – nie upieram się, ale nic na to swoje uwewnętrznione – nie poradzę!

    1. kumam. ale ja też pozostaję sobą, nawet jeśli piszę pod pseudonimem. być może moje „ja” jest po prostu na tyle pojemne. nie wiem, ale Modrakis miała być żartem, a pisząc naprawdę „wsiąkłem”.
      o tej poezji religijnej to w sensie, że ja? bo akurat jak piszę w okolicach religii, to jestem nawet bardziej sobą niż przy innych okazjach.
      nie wiem, czy granica między stylistyką a językiem poetyckim jest na tyle wyraźna, żebym przy jednym był sobą, a przy drugim – nie. jestem tego pewien, że moje zmiany oznaczają mój rozwój, a nie zaprzeczanie sobie co tomik. tyle tylko jestem pewien.
      pozdrawiam

  2. Dobrze się, Sławku, bronisz. W tej argumentacji jest duża racja. Choć nie bój się „rozpoznawalności stylistycznej” – życie się zmienia, doświadczenia, traumy. Zawsze współczesność będzie niosła coś nowego, jak również doświadczenie egzystencjalne dorzuci Ci nowe tresci i rozterki. A „rozpoznawalny język” to udźwignie.Z Pani Modrakis się nie tłumacz – to piękny tomik! Wydaje mi sie, ze go nie doceniasz.
    Co do „Awarii”, sam po napisaniu recenzji zastanawiałem się, czy tego wątku modernistyczno-neomodernistycznego nie zlekceważyłem. Zapewne tak. Wytłumaczenie jest proste: moje odczytanie jest „pokoleniowe”, tzn. cały ten wątek peerelowski w Twoim nowym tomiku dla czytelnika w moim wieku jest ważniejszy od innych wątków. Trzymaj się dobrze w nowym roku; pozdrawiam – Leszek

    1. dziękuję za odwiedziny i komentarz 🙂 Modrakis lubię coraz bardziej. może musiałem swoje odczekać.
      odwzajemniam życzenia.

    1. rany-julek, no hiszpańskie malarstwo kubistyczne, zawody lotnicze z lat 30., dagerotypia, międzywojenny modernizm warszawski i gdyński, wątki popkulturowe, czarny kryminał, poszukiwania Roberta Petwaya, Kraftwerk, Bullitt i te ogólne żarty z postmodernizmu, to czysty PRL.
      no załamałem się 🙁

Komentarze zostały wyłączone.