Chudy i inni, reż. Henryk Kluba (1966)

 

Chudy i inni jest głównie filmem realistycznym. Nie w znaczeniu realizmu przedstawionej sytuacji, bo ten jest celowo chyba zniekształcony różnymi środkami poetyckimi i propagandowymi. Chodzi o realizm w znaczeniu stylu kręcenia filmów (zjawisko powstałe we Włoszech i silnie oddziałujące na Polskę). Dokładniej – neorealizm, ale u nas przyjęło to bardzo specyficzne postacie. Rosło na gruncie wojny, która miała w Polsce inny przebieg i inne znaczenie niż gdziekolwiek w Europie. Oraz na gruncie socjalizmu. Mamy więc brygadę budowniczych mostu. Są w niej tylko dwa rodzaje ludzi: prości i prostacy. Nie licząc Partyjnego, który jest krytyczną wersją „bohatera pozytywnego” i ten sposób przedstawienia decyduje o specyficznej wartości filmu, wyłamującego się z oficjalnej wersji wizji społeczeństwa produkcyjnego.

Wracając do prostoty i prostactwa – to właśnie są realia placu budowy i są takimi do dziś, nic nowego. Dziś nic nowego. Wówczas robotnika pokazywano jako postać szlachetną, pełną patriotycznego zapału i świadomości dziejowej. Owszem, mamy i tu unikalną scenę przedstawienia teatralnego dla ludzi, którzy – jeśli nie muszą – nie chodzą do teatru, a już na pewno nie na takie rzeczy jak Król Lear. Takie to były czasy, państwo fundowało kulturę wysoką. Budowlańcy oglądają, nie gadają, nie uciekają, nie kpią. Tak było naprawdę! Z drugiej strony rozumieją niewiele i ze sztuki, i z życia. Tyle, żeby wykopać złego typa z brygady. Tyle, że nadgodzinami można zarobić więcej. Tyle, że z ludźmi lepiej jest żyć dobrze niż źle, choć czasem trzeba komuś dać w ryja. Robotnik nie lubi cwaniaków i kapusiów, ale też nie tak łatwo się zacietrzewia. I co z tego? Nic. Nic to więcej niż po prostu nic. Nic oznacza, że nie ma sensu upierać się, żeby każdy w fabryce, czy przy betoniarce był Ludwikiem Waryńskim. Nie ma w tym nic optymistycznego ani pesymistycznego w wymiarze propagandowym. Może ewentualnie jakiś tam wydźwięk ogólny – że da się budować ten ustrój z takimi ludźmi, bo film kończy się dobrze. Ale propagandy szukałbym jednak gdzie indziej, a odbrązawianie Partyjnego, Kosy, „Chudego i innych” to po prostu dobre kino realistyczne.

Szukałbym tej propagandy nie w postawach, a w postaciach. I to na poziomie ich atrybutów, a nie zachowań. Toż to Polska chłopsko – robotnicza. Kosa jest rolnikiem. Chudy – ogólnie włóczęgą. Pierun jest Ślązakiem. Partyjny jest działaczem. Posiadają te „atrybuty” tak, jak Apollo posiadał łuk, a Zeus tarczę. Podobnie symboliczna jest sceneria i nie chodzi wcale o Zaporę Solińską ani o most w Bieszczadach. Przykład – świetna scena erotyczna między Pierunem a Sanitariuszką (wszyscy posługują się ksywami). Może ten huk w tle, to po prostu zwykły zabieg służący ekspresji, ale moim zdaniem to symboliczne zjednoczenie Śląska z resztą Polski na tle jazgotu maszyn i wrzącej pracy przy „spawaniu” socjalizmu. Żadnych bezpośrednio wyrażonych „postaw” itd.

Skojarzeń nie da się uniknąć. Sceny z kozą to czysty Fellini. Błazen w deszczu to Bergman. Jak prawdziwy. Może to nie arcydzieło tej klasy, co polskie i zagraniczne pierwowzory, ale naprawdę rzetelna produkcja. Kończy się optymistycznym akcentem. Społeczeństwo uczy Partię jak być bardziej życiowym. Przejmuje rolę lidera, a Partia się dołącza. Przestają przeginać z nieżyciowymi ideami, spotykają się na moście (idealne miejsce do spotkania, zwłaszcza, że razem go postawili) i ruszają wspólnie budować dalej.

A może to nie żaden symbol? Może to wciąż tylko realizm – paru prostych ludzi i frajer wędrują do kolejnej, beznadziejnej i błotnistej roboty?

LINK DO FILMU