Rekordy świata na wagę! Kup sobie 70 dźwięków na sekundę

Lista wybitnych wirtuozów gitary jest długa. Bardzo długa. Głowa ludzka to śmietnik, więc to i owo zasłyszane, przeczytane zostaje mi w tym śmietniku. Nazwiska, wyniki (ilość dźwięków na sekundę) i tak dalej. Mam czasem nawet wrażenie, że epoka wielkich gitarzystów się skończyła, bo rzadko wypływa nowy, wielki talent. Ale to nie do końca prawda. Joe Bonamassa, Warren Haynes, Jonny Lang, Derek Trucks, Tom Morello – nazwiska świeże lub dość świeże, a wielkie. Żaden nie mieści się nawet w pierwszej setce najszybszych grajków, wszyscy są za to w ścisłej czołówce talentów, wywierają wpływ. Co się więc dzieje z tymi najszybszymi? Gdzie są? Kim są? Kto o nich wie oprócz fanów mierzących ich sprawność zegarami atomowymi?
Nikt. Są marginesem muzyki, sztuki, kultury. Jeszcze Al di Meola, czy Mc Laughlin to starzy mistrzowie, Vai i Satriani przebili się dawno, kiedy nie było takiej konkurencji i faktycznie mają coś tam (cokolwiek) do zaproponowania muzycznie. Może Petrucci jeszcze jest w sumie znośny, nawet ze wszystkimi swoimi wadami. A reszta? Margines, dziwolągi, kobieta z wąsami, gadająca małpa, kot znający tabliczkę mnożenia. Cyrk. Cyrk przyjeżdża i odjeżdża, nikt nie pyta gdzie i kiedy pokażą następne sztuczki. Parę przykładów wyplutych przez historię ścigaczy, których zupełnie niechcący zapamiętałem:

Rusty Cooley – słuchanie tego pana przypomina słuchanie płyty na przyspieszonych obrotach i tyleż samo sprawia przyjemności. Na teledyskach pokazują głównie jego lewą rękę, co wywołuje podobne emocje, jak pokazywanie szachownicy na zawodach szachowych. Różnica w tempie gry naprawdę nic tu nie zmienia. Niejasnym dla mnie pozostaje, czy Cooley jest spokrewniony z Jerzym Kulejem, bo nazywają się podobnie i obaj specjalizują się w rozwiązaniach siłowych.

Shawn Lane – muzyka coś jak Osjan, wczesny Waglewski. Lane szybszy, ale Waglewski lepszy. Jakby Lane’owi obciąć ze dwa palce, to jest szansa, że jednocześnie by się amputowało niepotrzebną połowę dźwięków. Niestety przy jego wyczuciu jest bardzo prawdopodobne, że zniknęłaby właśnie ta lepsza połowa.

Michael Angelo Batio – dowód na to, że dobrym skrzypkiem jest ten, który nauczy się trzymać smyczek wbity w ucho naciskając struny palcami u nogi, a dobrym rzeźbiarzem jest ten, kto potrafi rzeźbić dłutem umieszczonym rękojeścią w tyłku.

Yngwie Malmsteen – dużo wygłupów. Jak gra Paganiniego solo, to jeszcze ujdzie. Ale gdybym go chciał podsumować, to pokazałbym końcówkę koncertu G3 z jego udziałem, gdzie wygląda jak zużyty wieprz, gra wyłącznie ćwiczenia gitarowe (fakt, że sprawnie, ale wyłącznie ćwiczenia), a na końcu wypinając gruby tyłek niemrawo rozwala gitarę o podłogę. Pokazałbym, ale kurde nie chce mi się tego szukać. Podobnie jak nie chce mi się szukać My Generation – gdzie widać, jak to się powinno robić. I gdzie się zatracił ten sens. Gdzie bunt, bo jest tylko poza. Gdzie radość grania, bo jest tylko kompulsywne przebieranie palcami. I gdzie muzyka. Bo te wklejone linki wszystkie do kupy to krótko mówiąc gówniana muzyka. Imitacja muzyki.

I na koniec akcent komiczny, shit ostateczny (nie mylić z sądem ostatecznym). Jedna z tych kobiet, na które można popatrzeć, ale słuchać się ich nie da. Nawet pomimo, że nic nie mówi.