Nowy Van Halen – wrażenia

Album nosi tytuł „A Different Kind of Truth”. Zaczyna się dość męcząco ta płyta. Nie wiem, co ma w sobie kawałek ją rozpoczynający (Tattoo, jest poniżej w linku), ale jakoś mi się wlecze za każdym razem i przygnębia mnie. Nie nastawiam się jednak negatywnie, bo już od pierwszego przesłuchania wiem, że dalej jest lepiej. A chwilami wspaniale. Ekipa pamięta bardzo dobrze lata 80., ale nie trzyma się ich ortodoksyjnie. Śpiew jest brudny, słychać zmęczenie wokalisty, ale umie to zamienić w walor. Co może pokazać Eddie w roku 2012? Jest parę szybkich solówek, riffy są bezkompromisowe, nie odnoszę wrażenia, żeby cofał się przed czymś z powodu stopnia trudności. Jeśli efekt końcowy wymagał zagrania czegoś, to grał. Nie ma natomiast ostentacyjnych popisów, bo i nie te czasy i nie te umiejętności. Gość chyba zdaje sobie sprawę, że kilku takich, co przyszli po nim już nie prześcignie. I dobrze, nie kopie się z własną legendą, jest starym mistrzem i szanuje swoje stare mistrzostwo bez rozmieniania się na drobne.

Co ciekawe – niektóre kawałki pobrzmiewają trochę starym punk rockiem (Bullethead), trochę Hendixem (The trouble with never), jakimś The Who, czy jeszcze czymś. Mamy tu przekrój nawiązań i wpływów z całej historii rocka, co nie narusza spójności albumu i nie pozostawia wrażenia naśladownictwa. Kawałek dobrego hard rocka. Warto.

Płyta nagrana w niemal identycznym składzie jak dwie pierwsze:

David Lee Roth

Eddie Van Halen

Alex Van Halen

Wolfgang Van Halen