Szpital

Wielu moich znajomych spędziło w szpitalach sporo czasu, przywykli. Ja – nie. Ostatni mój pobyt paręnaście lat temu to drobna operacja nosa, leżałem tylko dwa dni z młodymi bokserami na sali. Powycinali im chrząstki, taki standard, ja miałem prostowaną przegrodę przy pomocy dłuta i młotka (mi nikt nie wyciął chrząstki, kiedy biłem się na podwórkach, kończy się to skrzywieniem przegrody, potem trzeba ją prostować). Można więc powiedzieć, że pojęcie o szpitalach miałem żadne.

Miałem też sporo życzliwych pytań co właściwie się ze mną dzieje dlaczego nie ma mnie na najważniejszej dla mnie imprezie roku w Gdańsku. To trochę zobowiązuje, więc piszę.

Pewne rzeczy, dla innych oczywiste, odkrywałem z równym zdumieniem, co Maja Staśko odkrywająca, że pracując w magazynie można sobie nabić siniaka lub dresiarz odkrywający, że nie jest „żołnierzę wyklentym”. Ale może dzięki temu spojrzeniu z zewnątrz widzę rzeczy, mogące (po oswojeniu) umykać, spowszednieć i nie chcieć wrócić. I tu jest właśnie tych parę spostrzeżeń okiem białego kolonizatora gapiącego się w oniemiałym zachwycie na Eskimosów, niczym Flaherty.

Bez wchodzenia w szczegóły – choruję od 30 lat na coś, co zwykle nie przeszkadza w życiu, czasem pobolewa, ale można nie zwracać uwagi. Niekiedy jednak (rzadko i nie u każdego) zaostrza się, a jeśli mocno się zaostrzy następuje krwotok wewnętrzny. Tego nie widać, najpierw człowiek myśli, że jest zestresowany życiem, przemęczony pracą, od lat nie miał urlopu i za mało śpi (stąd pewnie ten chaos i osłabienie), tak naprawdę coraz szybciej się wykrwawia. Właściwie nawet nie bolało. Robię swoją codzienność i po festiwalu planuję do lekarza. Dopiero kiedy o drugiej w nocy dwa razy zemdlałem próbując dojść do łazienki, a po dojściu zacząłem rzygać krwią, pomyślałem, że coś tu chyba nie gra i zadzwoniłem na pogotowie.

Myślałem, że mnie zbadają, dadzą jakiś zastrzyk i wypuszczą, a po południu jakoś dotrę na festiwal. Nie zabrałem nawet szczoteczki do zębów. No ale w szpitalu – na złość – byli innego zdania. A teraz już tych parę spostrzeżeń.

Prąd: słuchawki i telefon ładowały się błyskawicznie. Może to kwestia natężenia prądu, szpital musi mieć pewną nadwyżkę mocy. Tak naprawdę to nie wiem, ale wszystkie baterie ładujcie w szpitalach.

Jedzenie: przez cztery dni miałem zakaz jedzenia, byłem karmiony wyłącznie dożylnie. Na początku chciało się jeść, potem przywykłem, ku swemu zdumieniu. Dobrze mi to zrobiło. Przestałem się na przykład obawiać, że jeśli nie zrobię zakupów przed jakimś świętem, to zamkną sklepy i nie będę miał co jeść. Gdyby się tak zdarzyło, to po prostu nie będę jeść. Zastanawiam się całkiem poważnie, czy jedzenie nie jest przypadkiem złym nawykiem żywieniowym (oczywiście z zachowaniem proporcji, ale czy nie pisał o tym Baczewski w Złotych myślach samobójczych?).

Posiłki były smaczne, dostosowane do dolegliwości pacjentów i ładnie podane.

Choroba: w szpitalu się nie odpoczywa, w szpitalu się choruje. Znam ludzi, którzy odpoczęli, ale uważam, że to wyjątki. Dwa dni przed wyjściem zacząłem trochę ćwiczyć – rozciąganie i koordynacja, żadnych siłowych czy kondycyjnych (choć po pięciu minutach koordynacji musiałem przez kwadrans zdyszany leżeć). Proces zdrowienia jest potężnym wysiłkiem dla organizmu. Po szpitalu należy się rekonwalescencja i to jest odpoczynek. Współczuję tym, którzy są przypięci do pompy na dłużej. Ja byłem tylko cztery dni i wykończyło mnie to. 70 kroplówek i trzy transfuzje też nie robią dobrze ani na żyły, ani na psychikę.

WOŚP: dam przykład, ile znaczy działalność tej fundacji. Wszyscy leżeli na znakomitych, wygodnych, zautomatyzowanych i wyposażonych w osprzęt łóżkach firmy Reha-Bed (celowo podaję nazwę firmy). Można by pomyśleć – bogaty szpital. Ale te łóżka były właśnie od WOŚP. A jak z resztą wyposażenia? Na całym oddziale był tylko jeden ciśnieniomierz, który „rozklejał się” podczas pomiarów. Potrzeba w tym kraju ze czterech takich WOŚPów, a zwalcza się tę jedną, która jest.

Sale szpitalne: nie wiem jak jest na innych oddziałach, ale na internie ściany były pomalowane na ciemne ecru, sale trzyosobowe, drzwi oklejone imitacją drewna, podłoga także w brązie. Umywalka we wnęce. Czwartego dnia odłączono mnie od pompy i wypisano dwóch pacjentów. Spędziłem popołudnie sam i czułem się jak w hostelu, a nie w szpitalu. Tak powinno być wszędzie.

Dźwięk: na SORze jest bardzo głośno. Ludzie są popodłączani do urządzeń, które piszczą, wyją, pikają, na zmianę, w nieregularnych odstępach, cały czas. Oprócz tego stukot drzwi, łóżek, stękanie pacjentów, zwykłe gadanie kogoś do kogoś, przeciągane łóżka i zasłony, w końcu – ratownicy, którzy muszą to wszystko przekrzyczeć. Byłem tam tylko 11 godzin. Na oddziale jest też głośno, lecz inaczej. Pielęgniarki rzadko mają chwilę dla siebie, właściwie cały czas coś robią i wołają, przenoszą sprzęt, bez przerwy trzaskają drzwi. Na sali są ludzie. Wersja z chrapaniem, stękaniem, siorbaniem i połykaniem gilów, wydzieraniem się do telefonu – to soft. Wersja hard to wrzaski, wycie, rzężenie (rzęzić można tak głośno, że słychać kilka sal dalej), całodobowy intensywny bełkot ludzi w różnych deliriach, nieznośny rumor urządzeń do inhalacji, rozpaczliwe wzywanie pielęgniarek przez tych, którym się pogorszyło. Nocą znika z tego wszystkiego mniej więcej połowa, druga połowa zostaje. Nie wszystko na raz, raczej na zmianę. Wrzaski „siostro!!! Jezuuuu, siostroo!!!” mniej więcej raz dziennie, warczący inhalator – trzy razy, rzężenie – non stop (na łóżku obok). Przydają się dobre słuchawki oraz trochę muzyki i filmów w telefonie.

Telewizor: był płatny. 14 zł./doba. Ochoczo płacono, właścicielem pilota był ten, kto zapłacił. Kiedy wwieziono mnie na salę, z telewizora ryczał „serial fabularno-dokumentalny”, aż mi zadzwoniło w uszach. Spytałem czy można ściszyć, na co współlokator odwrzasnął zdumiony: „jeszcze ciszej??”. Nie, współlokator nie był głuchy.

Można było wykupić dostęp do konkretnych filmów, seriali, internetu i innych usług, kupowano jednak wyłącznie telewizję. Wszyscy budzili się na dobre około dziesiątej (noce były zarywane, zabiegi trwają całodobowo), po czym tymczasowy właściciel pilota natychmiast włączał telewizor. W dzień się trochę śpi, a trochę nie, ostateczne pójście spać następowało między północą a pierwszą i dopiero wtedy odbiornik był wyłączany. Przez cały ten czas ludzie po prostu leżeli i patrzyli w telewizor, wychodząc tylko na siku. Piętnastominutowe wrzaskliwe bloki reklamowe (wciąż te same spoty), seriale (na chybił trafił), wiadomości, fragmenty filmów (czasem 5 minut, czasem pół godziny), losowe stacje. To nie byli ludzie przykuci do łóżek. Przykuci do łóżek rzęzili albo spali chorym snem.

Przez pierwsze cztery dni, kiedy nie mogłem jeść, najbardziej denerwowały mnie reklamy jedzenia i programy kulinarne. Niemniej jedną z tych potraw wkrótce ugotuję.

Śmierć: facet umierał trzy dni. Był stary, bardzo zniszczony. Z początku wykrzykiwał jakieś fragmenty rozmów z innych czasów i miejsc, nie rozumiał co się do niego mówi, czasem dopadała go świadomość i wtedy rzucał się ze strachu. Ręce miał przypięte do poręczy łóżka, ale próbował schodzić, uciekać. Straszliwie charczał całą dobę, coś miał w oskrzelach, odciągali mu to rurkami. Nocami rzęził albo krzyczał bełkotliwie. Ostatniej nocy mu się poprawiło. Spał spokojnie, cicho, nawet go odpięli. Około 23 do sali wszedł lekarz, zniknął za parawanem i po krótkiej chwili wyszedł. Domyśliłem się. Pół godziny później przyszła pielęgniarka przygotować zwłoki. Zobaczyłem jej wielkie oczy i usłyszałem – o Boże… Chwilę trwało pakowanie do niebieskiego worka, potem leżałem na łóżku obok ze dwie godziny i czekałem. Nie chciałem spać póki go nie wywiozą.

Pielęgniarki: każdemu życzę, żeby trafił na pielęgniarki, które pielęgnują. Ja trafiłem. To ciężka praca i poprę każdy protest prowadzący do poprawy warunków i wynagrodzeń w tym zawodzie.

Szpital w Wejherowie: zrobił na mnie jak najlepsze wrażenie pod każdym względem. Wyjątkiem są dwaj panowie z karetki, która mnie tam wiozła. Skojarzenia z Botoksem. Ale może oni nie byli z tego szpitala.

Odwiedziny: odwiedzajcie znajomych w szpitalach.

Fala Poprzeczna: przepraszam wszystkich, że nie byłem, ale planujemy już kolejną.

3 myśli na “Szpital”

  1. Złe jedzenie (wprost rakotwórcze, niewyrośnięte, zbyt przetworzone, smażone, za słone, itd.) jest złym nawykiem żywieniowym. Za dużo jedzenia – podobnie. Jedzenie w nieodpowiednim momencie dnia względem cyklu dobowego także.

    1. Oczywiście, to zresztą dość powszechnie już wiadomo, ale zdanie o jedzeniu samym w sobie jako złym nawyku jest na poły żartobliwe (myślałem, że to widać), a moje problemy nie wzięły się z nawyków żywieniowych.
      Pozdrawiam

Komentarze zostały wyłączone.