Pamiętam ciekawą rozmowę z Karolem Samselem o publikacji korespondencji. Że niegdyś listy były listami, a teraz gdyby chcieć opublikować korespondencję jakiegoś pisarza, to co by to było właściwie? Esemesy? Zdawkowe maile? Posty na fejsbuku?
Rzecz wymagałaby zbadania, faktycznie model komunikacji zmienił się w sposób nieopisany, jednak po paru zastanowieniach stwierdziłem, że jako człowiek starej daty wciąż odróżniam rozmowę od korespondencji. Pierwsze jest sprawą chwili, drugie – artefaktem. Czym innym jest dynamika konwersacji, czym innym – dokumenty. Kto z Was pamięta każde słowo z przelotnych rozmów czy nawet sporów prowadzonych, powiedzmy, osiem lat temu? Co się stało z tymi słowami? Znikły, nie ma ich, taka jest kolej rzeczy, co więcej – w moim przekonaniu taka właśnie powinna być.
Parę razy niedawno tamci czy owi ludzie pytali dlaczego te czy owe posty znikły z mojej tablicy. To proste. Bo były ulotne, były rozmową, a nie dokumentem. Mamy świadomość, że wszystkie nasze esemesy są archiwizowane na rządowych serwerach, że fejsbuk zapisuje i archiwizuje wszystko, nawet to co usuniemy, że ma prawa do naszych postów i zdjęć, że jesteśmy permanentnie inwigilowani i nagrywani, podglądani „w imię bezpieczeństwa” przez monitoringi i przetrzymywani w bazach danych? Podoba nam się to? Oswoiliśmy się, machnęliśmy na to ręką, ale najogólniej jednak w większości wolelibyśmy nie być archiwizowani. A potem robimy komuś awanturę, że zdjął swojego posta z fejsbuka, bo przecież był, a nie ma go. No to trzeba sobie odpowiedzieć, czy popieramy permanentne nagrywanie i archiwizowanie, czy nie. Bo opcja „nie chcę być nagrywany, ale inni mają być nagrywani” jest hipokryzją. I może warto jednak uwierzyć w ulotność rozmów, różnorodność chwil, dynamikę sytuacji, którą trudno będzie zrozumieć np. rok później postronnej osobie. I pozwolić przeminąć.
Nie jestem przedmiotem szczegółowych badań – i dobrze. Ale gdybym był, okazałoby się, że zdejmuję z fejsbuka WIĘKSZOŚĆ swoich postów. Nie tych, które powstały w sporach i dyskusjach, ale w ogóle większość. Bo większość tego, co mówi każdy z nas, nie jest i nie powinno być materiałem archiwalnym, to są ulotności. Żądać utrwalenia każdego napisanego słowa, to jak żądać nagrania każdego wypowiedzianego. Orwellowska wizja. Zostawiam tylko to, do czego sam chętnie bym wrócił, a i to nie zawsze. I sprawy konfliktowe, choć oczywiście zdarzają się, stanowią niewielki procent tego, co wyrzucam. Nie zawsze jestem konsekwentny, preferuję jednak amor vacui.
Oczywiście, strzelam gafy, ale kto nie strzela. Nie ma równie zajadłego środowiska, jak poetyckie, niektórzy wręcz robią kariery na strzelaniu gaf. Sam kiedyś wywaliłem ze znajomych poetę, który zapowiadał, że za karę będzie wywalał ze znajomych ludzi, którzy jedzą mięso. No to sam się zawczasu wywaliłem. Bo jem. Pamiętamy poetę, który głośno wyraził poglądy na temat spoufalania się z PiSem i obraził wielu ludzi, większość z nas wciąż lubi go i szanuje, w tym ja. Znamy wypowiedzi pewnej krytyk, która zbija kapitał społeczny przy pomocy mowy nienawiści w imię obrony praw kobiet. Znamy poetę, który pod wpływem narkotyków (jak sam to wyznał) uczynił parę burd. Znamy też innego, który zwyzywał jury nagrody Orfeusz, nota bene nie popieram tego zjawiska, choć sympatyzuję. Taką mam w sobie sprzeczność. Znamy publicystkę, która prowadzi plotkarską, żeby nie powiedzieć – brukową – rubrykę w jednym z czołowych periodyków literackich i nie szkoda mi się przyznać, że sam tę rubrykę czytywałem, jeno pismo się zawiesiło. Jedni ludzie lubią się bardziej, inni mniej, a jeszcze inni – wcale. Sam strzelam gafy, ale kto jest bez wina, niech pierwszy sobie doleje. A że bywam (epizodycznie) protekcjonalny? No taką mam wadę, ale z wadami trzeba umieć się obchodzić, umieć używać, ostrożnie, umiejętnie, świadomie. I nie to jest powodem wyrzucania własnych postów, bo umiem przeprosić, a toksyczny wstyd jest mi raczej obcy. Usuwam posty z wiary w ulotność.
Andre Bazin w „Ontologii obrazu fotograficznego” spisał ludzką skłonność do mumifikacji, utrwalenia, jako szukanie nieśmiertelności. I że fotografia i film spełniają to najdoskonalej, mądrzy ludzie mówią, że to tekst kanoniczny w tym temacie. Może stąd ten pęd do utrwalenia i protest przeciwko znikaniu. Ja jednak „mumifikuję się” inaczej, np. pisząc wiersze. Wolę, żeby została po mnie poezja niż posty na fejsbuku, które wrzucam i wyrzucam jak mi się chce lub nie chce.
A po co to piszę? Bo pewna, niewielka doprawdy (nie jestem celebrytą), ale jakoś istotna dla mnie liczba ludzi nie pojmuje, dlaczego niektóre posty zniknęły. Z wiary w tych ludzi piszę to, co piszę i tego akurat usuwać nie zamierzam. Bo to już jest korespondencja.