Z życia w życie

Zacznę trywialnie, blogowo. Blog to pamiętniki (nawet jeśli nie z wydarzeń, to z wrażeń), ale chodzi mi po głowie jedna rzecz, o polskiej poezji – w ogóle.

Więc (tak zaczyna się zdania na blogach) z tą jesienią, na którą ostatnio narzekałem, nie jest jednak tak źle. W pierwszej kolejności chcę podziękować wszystkim, którzy zjawili się na festiwalu Fala Poprzeczna. To dopiero druga edycja i jako organizator miałem obawy, czy się uda. Bez Was by się nie udało. I myślimy już o kolejnej edycji, dobrze, że w Gdańsku jest alternatywna, „niesalonowa” impreza literacka (chociaż organizator ma „salon” w nazwie). Byłoby źle, gdyby znikła, tak o tym myślę. Wstępnie nastawiamy się na wiosenną edycję okołofestiwalową i jesienną – główną. Myślcie już o Gdańsku 🙂

Udało się moje pierwsze od paru lat spotkanie autorskie w Gdańsku. Od jakiegoś czasu organizuję i prowadzę tyle spotkań z innymi twórcami, że zaniedbałem swoje, a najbardziej zaniedbałem tam, gdzie mieszkam. Ale filia biblioteki „Pod żółwiem” upomniała się o mnie i było naprawdę dobrze. Świetne prowadzenie Andrzeja Faca i dobra publiczność, rozgadaliśy się.

Teraz zbieram się (i polecam wszystkim tę imprezę) na festiwal do Kalisza. Zaproponowano mi tam prowadzenie dwóch paneli, takich zbiorowych spotkań – z dwójką i trójką poetów. To naprawdę znakomity festiwal, jeśli ktoś może, to namawiam na przyjazd. Tak się dorze złożyło, że byłem obecny na wszystkich edycjach (zawsze coś tam miałem do zrobienia, albo prowadziłem spotkania, albo byłem w jury konkursu) i nie żałuję żadnego z tych wyjazdów.

Gdzieś w trakcie tego spotkania w Bibliotece Gdańskiej wypłynął wątek polskiej i światowej poezji (tu wracam do uniwersaliów). Jakiś czas temu panowała opinia, że ze światowej poezji najlepsze są polska i amerykańska. Pamiętam deklarację Marka Wawrzkiewicza na festiwalu w Kruszwicy, tak to wyartykułował. Pomyślałem wtedy, że może Wawrzkiewicz jest jeszcze człowiekiem myślącym w kategoriach przełomu ’56 i może jego teza się dawno temu zdezaktualizowała. Ale czytuję od czasu do czasu bieżącą poezję światową. W żadnym wypadku nie czuję się fachowcem w tym temacie, czytam po prostu jak czytelnik, który lubi czytać poezję (mało takich, dojmująco mało, ale są). Mamy tu w Gdańsku „mainstreamowy”, czy też „wizerunkowy” festiwal Europejski Poeta Wolności. Przy różnych okazjach, a zwłaszcza przy tej okazji, wpadają mi w ręce wiersze autorów niepolskich. I wciąż mam wrażenie – bez żadnego lokalnego czy szowinistycznego patriotyzmu – że to co w Holandii lub Słowenii jest wybintym osiągnięciem, w Polsce jest normą.

Mamy czas demitologizacji i weryfikacji. Polscy poeci demolują wszystkie pomniki poza jednym – poza pomnikiem polskiej poezji. Wypadałoby spytać – czy i tego pomnika nie warto zburzyć?

Otóż – moim zdaniem – nie warto. Zweryfikowaliśmy wiele. Dywizjion 303 nie był tak wspaniały, jak w legendach, ale nadal jest najlepszym dywizjonem w RAF. „Polski antysemityzm” istniał i wymaga potępnienia, ale jest daleko mniej istotny, niż próbowano przeforsować. A polska poezja? Nie jest tak cudna, jak byśmy chcieli, ale – tak mi się przynajmniej wydaje – jest jedną z najlepszych w zachodnim świecie. Tak zdaje się wynikać z mojej skromnej lektury kilkudziesięciu „czołowych” (tak twierdzą wydawcy) głosów poetyckich Europy wschodniej i zachodniej. I to mnie cieszy. Jeśli rzeczywiście mamy kryzys literacki, to znosimy go świetnie. Czekam na renesans.

Zdjęcie0498