Dzienniki rumskie 23

No tośmy tu w Rumi powitali lato. Ku zaskoczeniu wszystkich przyjechali strażacy i nawalili piany na trawnik w ramach imprezy kulturalnej – jak co pół roku. Wianków nikt nie puszczał. Panny były już bez wianków, średnia wieku to jakieś 54. Panowie jedli w tym czasie dużo kiełbasy i pili piwo. Niektórzy z zapałem. Nie miałem pojęcia, że można się aż tak upić piwem, to chyba trzeba sobie wstrzyknąć, żeby po dwóch godzinach przy piwie chodzić na czworaka. Piana strażacka okazała się bardzo trwała, niektórym po piwie myliła się z watą cukrową. Przyjechał też zespół „No to co” – no to nic, chciałoby się odrzec, ale niezupełnie. Panowie bowiem mieli chyba źle skalibrowany GPS. Jeszcze zdanie, że „to wspaniale, że możemy zagrać dla publiczności z Trómiasta”, jakoś uszło, chociaż niektórzy panowie popijający piwo i zagryzający pianą strażacką trochę się skrzywlili. Ale kiedy muzycy zadedykowali swoją piosenkę drużynie Lechii Gdańsk, zacząłem się obawiać, że już nigdy nie wrócą do domu. Cóż, jednak i tym razem zwyciężyło piwo, kiełbasa i pieczona karkówka. Największa impreza kulturalna tej wiosny w Rumi dobiegła końca, tyle że wiosna jakoś nie chciała dobiec końca. Do końca czerwca chodziłem w szaliku i jesiennej kurtce.

Powstał natomiast lokalny park rozrywki. Stoją na nim różne drabinki i huśtawki dla dzieci oraz przyrządy do ćwiczeń dla dorosłych. Taka siłownia rekreacyjna. Sam czasem chodzę, jest sporo ludzi. Myślę, że to bardziej pożyteczne niż działania, hmm, kulturalne.

Gdyby spytać, co słychać w Rumi, odpowiedź jest prosta: w Rumi słychać Openera (12 kilometrów od Openera brzęczą mi garnki na kuchence, bo drgania się przenoszą). Nie mogę powiedzieć, żebym dzięki temu sobie np. słuchał muzyki z Openera, mam natomiast motywację do zagłuszania. Podejrzewam jednak, że na Openerze (12 kilometrów od Rumi) nie słychać jak puszczam Depeche Mode. I dobrze. To nie jest muzyka dla mas.