„Ida” i „Papusza” – dwa niby podobne filmy i o co tyle hałasu

Ida robi karierę. O filmie było w Polsce raczej cicho dopóki nie zrobiło się o nim głośno za granicą. Grozi nam prawdziwy Oscar, pierwszy w historii. Naszym prześladowcą był Fellini. Gdyby nie ów genialny Włoch, pewnie dwa polskie filmy byłyby odznaczone. Nigdy jednak lokalny spór nie był tak silny, jak wokół Idy, choć przypomnijmy, że w 2011 roku krajowy reprezentant także był historią o Żydach.

Co właściwie chciał opowiedzieć autor Idy? Jeśli przyjrzeć się zdjęciom – pokazują świat fragmentarycznie i niedokładnie. Kamera stoi w miejscu, rzeczywistość ją ignoruje. Wymyka się poza kadr, a jeśli już daje się złapać, to byle jak. Wiele ujęć przypomina amatorskie, nieudolnie wykonane fotografie. Postacie na nich mają obcięte nogi lub pół głowy, niepotrzebnie dużo jest sufitu, z boku coś wystaje. Podobnie jest z dialogami. Są niemal tak niedokładne i fragmentaryczne, jakby był to reportaż. Film w całości jest czarno-biały, ale daleko mu do złożonych gier światłocieniem i fakturą. Wszystkie te środki zdają się komunikować, że świat przedstawiony jest maksymalnie realistyczny, jednocześnie „chory”, wymykający się, zniekształcony. Bohaterowie nie do końca go rozumieją, a już na pewno nie przychodzi im do głowy zapanować nad nim. Końcowa decyzja młodej bohaterki jest tragiczna i raczej nie ma wiele wspólnego z poszukiwaniem Boga w murach klasztoru. To nie dążenie, to ucieczka. Układanie sobie „normalnego” życia w takim świecie (to ów świat jest głównym bohaterem filmu, a nie historie żydowskie) jest po prostu beznadziejne. Można powiedzieć, że ten krótki film jest rodzajem soczewki dla prawdziwego życia – wyostrza, powiększa, jednocześnie nie deformując proporcji wymowy. Dlatego i postacie są charakterystyczne. O nic więcej chyba jednak nie chodziło.

No i zaczęło się. Pierwsze jaskrawe opinie przeczytałem na facebooku. Znajomy artysta żydowskiego pochodzenia oburzał się, że film jest „stereotypowy, bo powiela postać ubeckiej prokurator reprezentującej żydokomunę” (nie jestem pewien, czy istnieje taki stereotyp). Znacznie silniejszy stereotyp to Żyd – ofiara oraz Polak – antysemita, także obecny w filmie. To z kolei oburzyło innych. Po kilku dniach okazało się, że Ida obraża właściwie wszystkich, a każda frakcja krytykuje dzieło z dokładnie odwrotnych powodów niż frakcje przeciwne. I właśnie ta Ida ma największe od nominacji Potopu szanse na Oscara. Postawiłbym jednak tezę, że oglądając ten film należy odciąć się od rozliczeń polsko – żydowskich, a skupić na ludziach. Wystarczy, że bohaterowie muszą się z tą wielką historią szarpać, na tym moim zdaniem kończy się warstwa ideologiczna, spróbuję to uzasadnić.

Tak naprawdę ten film nie zajmuje się żadnym osądzaniem, żadną weryfikacją, żadną demitologizacją, żadnym antysemityzmem czy antypolonizmem. Nie weryfikuje ani nie wzmacnia stereotypów. Nie propaguje żadnej idei ani ideologii. Żydówka nie symbolizuje wszystkich Żydów. Polak nie jest reprezentantem Polski. Zakon nie jest obrazem kościoła katolickiego. Śmierć żydowskiej rodziny nie jest miniaturą holokaustu, podobnie jak wyroki na polską opozycję nie są grzebaniem w martyrologii. Za każdą z osób czy instytucji stoi jakaś historia i jakaś sytuacja, ale pokazano po prostu jak radzą sobie z tym ludzie – bardziej lub mniej racjonalnie, w sposób bardziej lub mniej zależny od powiązań politycznych, historycznych czy narodowych. To film o ludziach, a nie o niemieckim bestialstwie, żydowskiej zagładzie (lub żydowskich ubekach), polskim bohaterstwie lub zaściankowości. Brakuje takich filmów, a reakcja na niego jest dowodem na to, jak bardzo zdeformowano recepcję narracji osadzonych w historii. Niemal nie da się już ruszyć ręką ani nogą, żeby nie wpaść znienacka w jakiś stereotyp, nie poprzeć niechcący lub nie podważyć jakiegoś dogmatu. Można dojść do wniosku, że są już tylko symbole, ikony, objawy, reprezentacje, znaki – podpięte pod totalną wojnę wielkich interesów ideowych i narodowych. Pod byle pretekstem w tym smutnym kraju widzi się w kółko rozliczenie z komuną czy holokaustem. To nie film powiela stereotypy, to recepcja jest stereotypowa. Nie umiemy oglądać filmów. Ani Żydzi, ani Polacy.

Ida to po prostu kawałek realistycznego kina w starym stylu (lub raczej upozowanego na stary styl). Dzieło o ostentacyjnie prostej fabule okazuje się otwarte na dziesiątki interpretacji i przez to przypomina bardziej życie niż przeładowany symboliką film. Była sobie raz… – tak można by zacząć tę smutną baśń i chociaż jej twórcy musieli zdawać sobie sprawę z symbolicznego potencjału dzieła, to najwyraźniej wzięli go po prostu z dobrodziejstwem inwentarza. Skoro nie da się uciec, to trudno – każdy widz musi sobie z tym poradzić sam. A gdzie sedno, gdzie wzruszająca historia ludzi? Przecież Ida to najprawdziwszy melodramat. Figura kobiety, która wybiera klasztor zamiast życia doczesnego jest tak stara, jak literatura. Figura zdrajcy, który popełnia samobójstwo także powraca w wielu dziełach. W ogóle nie ma w tym filmie takich kategorii jak źli i dobrzy ludzie, a zwłaszcza – jednoznacznie postawionych.

Nie rozumiem też narzekań, że w filmie nie ma Niemców jako sprawców holokaustu. Po pierwsze to nie jest film o holokauście, tylko o poszukiwaniu tożsamości (jeden z głównych wątków), holokaust pojawia się wyłącznie jako tło. Po drugie jest to jeden z filmów, które najbardziej oskarżają Niemcy i Związek Radziecki. Ktoś przecież doprowadził do sytuacji, która jest tłem dla losów postaci z Idy. To są źródła zła, stąd owe krzywe kadry. System – powtórzę – jest głównym bohaterem. W nim ludzie – skrzywdzeni, zniekształceni, uwikłani bardziej lub mniej w brudną wersję rzeczywistości, próbują sobie jakoś radzić ze sobą i z życiem. Niekiedy są to złe etycznie wybory. Ale nigdy nie są łatwe.

Z jednym chyba mogę się zgodzić. Któryś z komentatorów nazwał ten film „wydmuszką” na tle dzieł polskiej szkoły filmowej z lat 50. i 60. Chyba miał rację. Pomimo wszelkich zalet Idy i pomimo tego, że jesteśmy (jako społeczeństwo) znacznie mniej dojrzali wobec takich obrazów niż byliśmy kilkadziesiąt lat temu – to nie jest arcydzieło. Człowiek na torze, Nóż w wodzie, Salto, Nikt nie woła, czy warta przywołania przy tej okazji Matka Joanna od aniołów – to filmy o klasę lepsze niż Ida, a może nawet o dwie klasy. Ciekawsze, szerzej otwarte, mądrzejsze. Ida na ich tle jest przeciętniakiem. W czasach świetności krajowej kinematografii byłby to poziom minimum. Obecnie mówi się, że powstało arcydzieło. Nie, nie powstało, ale może jest w tym zaleta.

Międzynarodowe nagrody bowiem uśredniają oceny. Filmy o wielkim ładunku filozoficznym, złożone, wymagające niepospolitej wrażliwości i dojrzałości mają niewielkie szanse na światowy sukces. Z czasem to zjawisko się nasila. To samo zresztą dotyczy literatury – wystarczy przyjrzeć się jacy polscy i światowi pisarze robią największe kariery i co piszą. Dla sukcesu należy operować znanymi kodami, rozprawiać się z problemami, które właściwie są już dawno rozwiązane, mówić językiem, z którym krytyka zdążyła się oswoić, potrafi zidentyfikować go z jakimś nieobcym sobie nurtem, hasłem, słowem-wytrychem. Nic na to nie poradzimy. Ważne jest, żeby Ida nie grała solo. Spełnia bowiem wszystkie powyższe postulaty i już jest sławna. Jeśli zebrała nagrody, jeśli dostanie Oscara – niech otworzy drzwi polskiej sztuce na świat. Nie tylko filmowej. Życzę powodzenia. I dorzucam pytanie o drugi polski film, zwłaszcza że:

pod wieloma względami tworzy z Idą parę. Chodzi mianowicie o Papuszę. Sytuacja jest symetryczna, wszystko jest proste – albo na zasadzie przeciwieństwa, albo – podobieństwa. Co ciekawe – jedne i drugie chwilami zazębiają się.

Mamy więc do czynienia także z filmem czarno-białym. To podobieństwo. I od razu różnica: Papusza estetyzuje. Kadry od pierwszych ujęć po pierwsze poprawne. Symetria, trójpodział, dbałość o detale – od obrzeża do centrum. Faktura – niekiedy po prostu zadbana, chwilami (jak w scenie z dzieckiem w zaroślach) fenomenalna. Klasyczność w rozumieniu dbałości o proporcje. Można chyba powiedzieć, że w Papuszy kadry traktowane są malarsko, a w Idzie – fotograficznie. Kamera prawie w ogóle się nie porusza – to kolejne podobieństwo. Tym razem jednak nie rusza się po to, żeby utrwalić rzeczy piękne, a nie dlatego, że ma kłopoty z obiektywną obserwacją, jak w Idzie. To jeszcze jedna różnica: między „po to”, a „dlatego, że”. Jeden z tych filmów stawia więc na celowość, a drugi – na przyczynowość.

W Papuszy przeważa wątek kulturowy, artystyczny. Forma nadąża za tematem. Już historia narodzin tytułowej dziewczynki jest stylizowana na biblijną. Najpierw proroctwa, potem narodziny bez wyraźnej obecności mężczyzny. Dorastanie autorzy zbywają kilkoma wzmiankami, po czym mamy dojrzałą postać. Nadal jednak odstaje od społeczności, w której mieszka. Jest niezrozumiana, choć podziwiana. Archetyp Chrystusa bije po oczach, nie ma w tym zresztą nic złego, nadaje to filmowi drugie dno. To drugie dno, którego bardzo bym nie chciał się doszukiwać (na zasadzie przeciwieństwa) w Idzie. Papusza jest filmem wyraźnie sugerującym i tworzącym drugie dno, dającym wyraźnie zarysowane preteksty do prowadzenia poszukiwań, analogii, analiz symbolicznych. I mimo to – kolejny paradoks – nie stwarza tylu furtek do dyskusji.

Po pierwsze – być może dlatego, że jest o poetce i to mało znanej. Kogo właściwie obchodzą poeci z ósmych czy dwudziestych stron specjalistycznych periodyków wydawanych w stu egzemplarzach? Po drugie – Cyganie to nie Żydzi. Byli, owszem, mordowani przez Niemców w czasie wojny, mają własną wersję holokaustu. Byli niesprawiedliwie traktowani i mają stereotypowo złą opinię. Nigdy jednak nie zrobili z tych faktów produktu masowego, świat nie przeżywa wciąż od nowa zagłady Cyganów w obozach koncentracyjnych ani upadku cygańskiego świata. Dużo trudniej więc doszukiwać się tu tego, co znajdowane jest tak łatwo w Idzie: osób – figur. Papusza jest Papuszą. Wajs to Wajs, mąż Papuszy, a nie symbol kultury taborów i pieśni, z jakimś tam zestawem atrybutów. Ficowski to Ficowski, a nie jakiś stereotypowy Polak. Tuwim to poeta Tuwim, a nie polski Żyd. Za to oglądając Idę widzimy figury – symbole: bohaterkę, która jest Polką żydowskiego pochodzenia wybierającą rzymski katolicyzm. Nie widzimy po prostu Idy, zagubionej, ale trzeźwo myślącej dziewczyny, podejmującej krytyczne decyzje życiowe. Gdybyśmy widzieli, to – niestety – ilość nagród prawdopodobnie zmniejszyłaby się drastycznie.

Co ciekawe – nie unika się w Papuszy słowa „cygan”. Używają go zarówno Cyganie, jak i Polacy (kiedy odróżniam tu Polaków, Żydów i Cyganów nie mówię o tym, co jest napisane w paszporcie, tylko o pochodzeniu).

Tym razem analogia: Cyganie polscy są oburzeni filmem Papusza, podobnie jak Żydzi polscy – Idą. Wytacza się przeróżne argumenty. O nieprawdziwości cygańskiej muzyki, o stereotypach (znamy to!), o fałszowaniu historii. Widzą w nim obraz anty-cygański. Co ciekawe (to kolejne podobieństwo) niektórzy Polacy uważają ten film za pro-cygański i antypolski. Jak widać – nie dogodzisz.

Coś jednak jest na rzeczy, skoro Ida, wcale nie lepsza na polu artystycznym, ma długą listę nagród, nominacji i zagranicznych oraz krajowych zachwytów, a Papusza – krótką. Ani przeciwieństwa, ani podobieństwa tych filmów nie wyjaśniają niczego. Jako dzieło kinematografii Papusza jest chyba jednak lepsza. Moim subiektywnym zdaniem – wyraźnie lepsza. Fakt, że sentymenty i skojarzenia z kinem lat 60. mogą oddziaływać na krytyków, nie zmienia tej sytuacji. Decydują chyba okoliczności polityczne lub medialne.

Mamy dwa znakomite filmy o trudnych sprawach. Jeden do przesady hołubiony, drugi – trochę przemilczany, trochę schowany do szafy. Oba moim zdaniem pozbawione warstwy propagandowej i natrętnego przekazu ideowego. Nawiązują do najlepszych wzorców kina realistycznego i są dobrą oznaką zarówno w sferze kondycji naszego kina, jak i w sferze jego promocji na świecie. Można sobie tylko życzyć większej ilości takich dzieł i mniej uprzedzonej recepcji. Bardzo bym tego chciał.

 

P.S. Zacząłem pisać ten artykuł parę dni temu. Niestety, zanim skończyłem zmarł reżyser Papuszy, Krzysztof Krauze.

4 myśli na “„Ida” i „Papusza” – dwa niby podobne filmy i o co tyle hałasu”

  1. Ciekawa opinia, mi się oba filmy bardzo podobały i ciesze się, że nareszcie polskie kino jest nagłaśniane nie przy okazji słabych komedii.

    1. nic z tych rzeczy, jest nadal bardzo wysoko oceniana. po prostu był też inny film i tyle. coś musieli wybrać.

Komentarze zostały wyłączone.