Dzienniki rumskie 19

 

Mam pracę. Etat, na czas nieokreślony. To jeszcze nie jest ten moment, kiedy będę mógł stawiać w knajpach (bo spłacam długi, więc pieniądze niby są, a tak naprawdę nie ma ich). Mam jednakowoż nadzieję, że popracuję dłużej, bo szukałem parę lat. Kilkoro z Was zaproszę na piwo lub oranżadę.

Jeżdżę do pracy autobusem R. Na takie samo R zaczyna się jedno tutejsze piwo, które jest przebojem w tym autobusie. Zwłaszcza w drodze powrotnej, w ogonie pojazdu, dzielni ludzie pracy dzierżą owe walce szczęścia. Myślę, że kiedy czytam książkę (podróż trwa 40 minut), niektórzy się dziwią, jak to możliwe, żeby z takiego przedmiotu coś pić.

Dziś dwie piękne Rumianki (1,60 wzrostu, 110 kilo, miniówy, gwara „jo, kurwa, jo”, tatuaże, piwo „Rumpfel 9,2%” w dłoniach obłożonych pierścionkami), chciały pobić jedną znacznie ładniejszą od nich Wejherowiankę. Nie jestem fanem Wejherowa, to straszne miejsce. Ale scena była symptomatyczna.

Tu się otworzyło ostatnio parę sklepów nocnych. Można tam spotkać ekspedientki sklepów nie-nocnych, które zamykają swe sklepy wieczorne i wędrują w ciekawsze miejsca. Pani z apteki tam nie bywa. Jest głęboka, jasna noc. Leżę w łóżku, a obok śpi książka i nie oddycha.

Po mojej ścianie wędruje jakiś maleńki i, podejrzewam, pokojowo nastawiony robaczek. Jest w pokoju, więc nie wypada mu niepokoić. Obserwuję go od trzech dni. Przeszedł już około piętnastu centymetrów. Konsekwentnie przed siebie, bo z jego punktu widzenia prawdopodobnie nie ma znaczenia, że „przed siebie” wychodzi nieco po skosie do góry. Zastanawiam się czasem, dokąd idzie. Możliwe, że dokonuje najważniejszej wędrówki życia i wszystko, co się wokół dzieje, ma wymiar epicki. Jest Magellanem.