III Festiwal Karczewskiej w Kaliszu

Festiwal był wspaniały. Program obejmował kilkanaście różnych paneli – prezentacje autorów, wydawnictw i grup literackich, turniej, spektakle, koncerty, dyskusje. Bardzo dziękuję wszystkim, a szczególnie Izie Fietkiewicz, Teresie Rudowicz, Leszkowi Żulińskiemu. Spotkałem tam jednak tylu pozytywnych a zarazem odjechanych ludzi, że wszystkich wymienić nie dam rady.

Z moich subiektywnych wrażeń:

Ruch przy stoiskach z książkami był, jeśli się nie mylę, większy niż w zeszłych latach. Program bardziej urozmaicony. Części nieoficjalne nie gorsze niż w zeszłych latach. Trochę się denerwowało miejscowe duchowieństwo (spaliśmy w domu pielgrzyma), ale może za namową papieża Franciszka – wytrzymali.

Obrady w turnieju były ciekawe. Nigdy jeszcze nie widziałem takiej różnicy zdań w jury, jak miało to miejsce w Kaliszu. Opinie o niektórych tekstach były skrajnie różne. W takich momentach najważniejsze jest chyba umieć uzasadnić co mi się podoba/ nie podoba w danym utworze i jasno wyłożyć to pozostałym. I tu okazuje się, że pogardzana „portalowość” daje jednak dobre rezultaty. Kto umie się wypowiedzieć o tekście na forum, umie to później także w jury. Sędziowanie „na czuja” ma krótkie nogi. Udało się jednak wypracować werdykt, który zadowolił całą komisję, a Basi Janas-Dudek gratuluję, rzeczywiście miała najlepszy tekst w turnieju.

Znam zresztą tylko dwa turnieje równie silnie obsadzone – na Pulsie Literatury w Łodzi i na Złotym Środku w Kutnie (co teraz z Kutnem, gdy Fryz nie żyje?). Trzecim jest właśnie turniej kaliski, tu warto być i przeczytać swój wiersz.

Arturowi Fryzowi poświęciliśmy chwilę ciszy.

Trudno coś powiedzieć o pogodzie, bo nie było czasu zauważyć, jaka właściwie była. Mój nowy tomik słabo „szedł”, był po 25 zł. i to zniechęcało widocznie. Trudno, napracowałem się jak nigdy i taniej być nie może.

Dawno nie wróciłem z poczuciem jakiegoś głęboko przeżytego zdarzenia. To oczywiście bardzo subiektywne poczucie, do zwykłej relacji bym go nie dorzucał, ale tu jestem prywatnie. Nie zaszkodziły mi jakieś marginalne animozje i wygłupy paru ludzi, które zacierały się natychmiast w ogólnie panującej pozytywnej energii. Tym smutniej było mi, kiedy trafiłem na brudne chamstwo tu, po powrocie. I co charakterystyczne – natychmiast po tej sytuacji zachciało mi się wracać do Kalisza.

Zdjęcia są w kilku galeriach na facebooku – u Arka Łuszczyka, u Doroty Ryst, u Rafała Babczyńskiego, Jarka Jabrzemskiego, Elizy Falco Lipskiej i pewnie u kogoś jeszcze, o kim teraz nie pamiętam.

Dziękuję także panu z Polskiego Busa. Martwiłem się, czy zdążę na ostatnią SKM z Gdańska do Rumi. Spytałem, czy zdążę wydobyć plecak z bagażnika i dobiec na pociąg w 10 minut. Spytał, czy ten plecak jest w bagażniku. Tam właśnie był, a autokar jechał nie za szybko z powodu wiatru.

– Bądźmy ludźmi – mówi kierowca, niech pan bierze ten plecak i tu go wrzuci.

Wziąłem i wrzuciłem, a dojechał i tak pół godziny przed czasem.

Wiało rzeczywiście uparcie, choć wewnątrz tego nie czuć i nie słychać. Wrażenie było takie, jakby droga była nierówna lub miała dużo drobnych zakrętów. Próbowałem czytać Aleksandra Wata, którego nie czytałem od czterech lat i zmienia mi się przecież percepcja. Ale czytam wstęp i co parę zdań sypie się na mnie sprowokowana tym wstępem niewiarygodna ilość wniosków, kontekstów, próbuję coś łapać, ale jest tego za dużo. Próbuję zapisać – chaos. Zapisuję słowa, kody, klucze do rozwinięcia, bo zapominam, bo umyka.

Może to z winy tych upierdliwych wniosków grantowych i prac redaktorsko–organizacyjnych, jakie ostatnio wypełniają mi czas całkowicie – nie piszę, nie myślę, nie trawię. I nagle wracając z Kalisza leci ze mnie kilka stron jakichś szkiców krytycznych, a po przepisaniu notatek dziś rano okazało się, że są trzy nowe wiersze i fragmenty kolejnych trzech. Nareszcie.

Dziękuję, świetna impreza.