Jeszcze jako wspomnienie z wycieczki. Bez esejów, Herbertem nie jestem i ograniczę się paru zdjęć z Rzymu i okolic. Zwykła, komercyjna wycieczka z biura Itaka. Wspominki z krótkimi opisami lub dygresjami, treści jest mało, głównie zdjęcia. Niektóre z nich, te bardziej oficjalne wisiały w moim albumie na FB, tu będą w większości nieco inne, bo patrzyłem na te Włochy nie tylko oczami żarłoka antyku, ale i zjadacza Felliniego i paru innych. Już na początku, przy wjeździe do Rzymu zdziwiłem się: bardziej niż starożytność ucieszył mnie widok blokowisk, a gnało mnie nie tyle do Koloseum, co do metra. Bliższe są mi Noce Cabirii niż noce Juliusza Cezara.
Katakumby na sam początek wycieczki to kiepski pomysł. Po dwóch dobach w autobusie schodzi się do wielkiego grobu na godzinę i wychodzi z tej trupiarni zmarzniętym, zmęczonym i przygnębionym. Ale zaliczone. Można tam za to napotkać alternatywną wersję dialogu z Sienkiewicza. Na pytanie „dokąd idziesz panie”, Jezus odpowiada: „niedaleko, jakiś kilometr”.
Ze wspomnianego metra rzymskiego zapamiętałem, że są dość ciasne perony i że wygląda jak na filmach. Przypomniał mi się reportaż jednego Niemca i jednej Amerykanki, że w Polsce jest faszyzm, bo ktoś namalował swastykę na murku. Więc, żeby był remis, to ja załączam plakat z rzymskiego metra, gdzie zobaczyłem Adolfinę i Himmlerównę.
Trzeba przyznać, że poczucie humoru rozwala. A tu poniżej, pod siedzibą (zdaje się) parlamentu siedzi gość, który protestuje, jeśli dobrze pamiętam, przeciw jakiemuś zakazowi dotyczącemu przeszczepów czegoś z czegoś do czegoś. W tle widać pałac, w całym Rzymie jest dziesiątki, jeśli nie setki pałaców z przełomu XVIII i XIX w. Przez większość drugiego dnia nasza pilotka pokazywała nam te pałace, co zirytowało mnie trochę, bo w Warszawie czy Krakowie jest tego też na pęczki i wcale nie wyglądają ani gorzej, ani skromniej. Uważam ten czas za zmarnowany. Dopiero po dotarciu do Panteonu zrobiło się ciekawiej.
Ten koleś na dole musiał pozować w jakimś bardzo zaniedbanym miejscu, wygląda, jakby zaraz coś miało na niego spaść. Nie wiemy, czy spadło, tego już na rzeźbie nie uwieczniono.
W oficjalnym albumie załączyłem zdjęcie fontanny di Trevi. Ładna jest, choć plac wokół niej bardzo ciasny. Na tej ładniejszej fotce złapałem ujęcie, na którym jest klimatycznie i pusto, jak w scenie z La Dolce Vita. Tu poniżej widać, jak tam wygląda naprawdę. Uwaga, kąpać się nie wolno, za to wolno pić wodę, jest zdatna we wszystkich fontannach w Rzymie. Straż miejska co chwilę na kogoś gwizdała, bo ludzie próbują umoczyć to i owo. Pełno kieszonkowców, jazgot, rozpychanie. Warto jednak tam być i posiedzieć, w końcu to jednak jest TA fontanna. Podobne mieszane uczucia (ogólny burdel, brak klimatu i tłumy) miałem w Koloseum (zdjęcie niżej).
Włoch bez skutera to nie Włoch. Wszyscy tam na tym jeżdżą, hałas jaki przy tym generują może wykończyć po pół godzinie kogoś przyzwyczajonego do ciszy. W ogóle Rzym jest przerażająco hałaśliwym miastem, mają też znacznie mniej zakazów wjazdu niż u nas. Jeżdżą wszędzie. I wszędzie miliardy skuterów.
O. A tu z okna przemawiał Mussolini. Teraz podobno już nie przemawia.
Usta prawdy. Tu powyżej jest zdjęcie, jak wkładam rękę w usta prawdy i daję się sfotografować. W Rzymie trudno jest zrobić nietendencyjne zdjęcie, ale są do cholery jakieś granice. I trzeba po to stać 20 min. w kolejce. No więc jedyne zdjęcie, jak wkładam rękę w usta prawdy wygląda tak jak powyżej.
Oprócz hałasu w Rzymie jest też nie za czysto (choć też nie można powiedzieć, że jest brudno), przestrzeń jest średnio gustownie projektowana. Panuje rozpierducha. Tu wystaje blok, tam – jakiś renesansowy pomnik, obok sterczy kolumna lub dwie z czasów Kaliguli, starożytność jest w proszku. Niewiele ocalało w całości, zwykle to jest np. jedna ściana lub śmietnik, sterta kamieni, niezwykle szacownych i dystyngowanych. Resztę trzeba sobie wyobrazić. Co nie jest łatwe, kiedy ktoś właśnie jeździ skuterem po tej stercie antycznego gruzu, a obok stoi jakiś supermarket. Nawet jeśli są same zabytki, to w paskudnym nieładzie i po prostu bez klimatu.
Tu widać wilczycę, która karmi, a obok kolejka następnych chętnych do karmienia, może jakieś następne wieczne miasto chcą założyć.
Zresztą według najnowszych badań Remusa i Romulusa wcale nie wykarmiła wilczyca. Tak naprawdę był to (jak widać na zdjęciu poniżej) foksterier.
Poniżej miasteczko Fiezole. Tam nocowaliśmy. Fajne, imprezowe centrum, wszystkie niezbędne sklepy, kawiarnie, stosunkowo wygodny hotel z miłą obsługą. Ale zdjęcie jest z najbardziej historycznej części Fiezole, położonej na górce. Późne średniowiecze. Widzieliśmy tylko jeden samochód i był to jaguar proboszcza.
A to także Fiezole. Zabytkowe freski, sądząc po treści umieszczone tam na polecenie Nerona na cześć jakiejś jego brytolskiej kochanki. Historycy jeszcze nie doszli, kim mogła być Luca i komu było z nią „bene”.
To poniżej, to nie jest kadr z Antonioniego, to jest taki parking w miasteczku, gdzie pilotka przywiozła nas, kazała wybiec z autobusu, przegoniła w kwadrans po starówce i zagoniła z powrotem, bo autokar zaparkował w miejscu, gdzie nie wolno parkować. Nie pamiętam więc ani nazwy miasteczka, ani w ogóle zbyt wiele z tego, co tam widziałem, a ostały mi się 3 zdjęcia i to jest jedno z nich. W ogóle cały ten wyjazd odbywał się w biegu i z wywieszonym jęzorem, do tego zwykle w skwarze powyżej 30 stopni. Słabsi i starsi ledwo wytrzymywali i po trzech dniach rzygali tym całym Rzymem.
Tu widzimy mury Watykanu. Gdzie jak gdzie, ale w Rzymie od zawsze było wiadomo, że chrześcijanie mogą oberwać kamieniem, toporkiem lub dzidą. Chrześcijanie postanowili się więc zabezpieczyć, kupili sporo uzbrojenia, wynajęli Szwajcarów, którzy byli znani z tego, że potrafią nieźle przyp*****ć wrogom i zbudowali taki… murek. Odtąd chrześcijanie mogą w spokoju, przy herbatce lub kieliszku Chateau Lafite nosić w sercach dumę z tego, że byli prześladowani.
Pani pilotka spytana, czy ten mur jest granicą Watykanu odpowiedziała, że w zasadzie nie, bo tu jest mur, a granica to jest coś, gdzie nic nie ma. Nasza pilotka w ogóle od czasu do czasu rzucała ciekawe spostrzeżenia, do których jeszcze wrócę. Póki co, jako ciekawostkę, dorzucę, że uznała i podawała jako fakt, że Rzym założyli uciekinierzy z Troi. Jako fakt podawała również wizytę i śmierć apostoła Piotra w Rzymie. Olejmy to, poniżej jest walec Nabuchodonozora. Z muzeów watykańskich. Być może taka była kara dla skazańców – przejechanie walcem. To zrobiło na mnie duże wrażenie. Kaplica Sykstyńska także, oryginały Giotta czy Leonarda da Vinci, to wszystko warto było zobaczyć.
W muzeach watykańskich wszystkiemu oprócz Kaplicy Sykstyńskiej wolno robić zdjęcia. W katakumbach – zakaz, do tego wyłapują na podstawie podglądu w kamerach. Plac św. Piotra wygląda źle. Jest po pierwsze mniejszy niż się wydaje na zdjęciach i transmisjach TV. Po drugie bajzel, stoją jakieś urządzenia, wiata, ciężarówki, rusztowania i pełno tych idiotycznych, obrzydliwych krzesełek. Myślę że z okna bazyliki może wyglądać ładnie, ale z poziomu oczu człowieka stojącego na placu, to po prostu kawałek płaskiego terenu. Do tego sama bazylika też „ucieka” przed wrażeniem, jakie mogłaby robić, a przyczyną jest znana historia spartolenia roboty przez projektanta tej fasady, niejakiego Madernę. Ogólnie – wrażenie o wiele mniejsze niż się spodziewałem. Co innego wnętrze bazyliki. To jednak wymaga oswojenia, na co dzień nie widuje się takich gigantycznych wnętrz, do tego tak zdobnych. A o oswojeniu oczu i mózgu nie było mowy. Ciągły pośpiech, 8 godzin w upale na stojąco, nogi włażą w dupę, tłum przepycha się łokciami, ksiądz śpiewa, przewodniczka wrzeszczy i popędza. Koszmarna parodia tzw. obcowania ze sztuką.
Wracając do pani pilotki – uprawiała przez całą drogę coś z pogranicza konferansjerki i kabaretu. Dowcip miała ciężki i mało lotny. Kawały o teściowej, o pierdzeniu i o odbycie. Do tego słabo z polszczyzną (choć to Polka) i z logiką. Garść cytatów pani pilotki:
„Nie mogła mieć potomków rasy męskiej”
„Nie była królową, bo nie było wtedy równouprawnienia”
„Na grobie św. Piotra, tam gdzie jest o nim napis, pochowano św. Piotra”
„Każdy chciał tu mieć choćby pięść ziemi” (myślałem, że to przejęzyczenie, ale użyła tego zwrotu trzy razy tak samo)
„Zwierzę zeszedło z góry”
„Było tu bynajmniej ośmiu papieży, każdy bynajmniej raz w roku”
„Po najmniejszej linii oporu”
„Widzimy tę kopułę po lewej stronie autobusu, dokładnie na naszej dwunastej”
Z tą „dwunastą” miała ciągłe problemy. „Dwunasta” jest dla niej tam, gdzie akurat patrzy, stąd wieczne zamieszanie w autokarze, bo patrzy gdzie indziej, pokazuje gdzie indziej, dwunasta jest gdzie indziej, a obiekt o który chodzi – jeszcze gdzie indziej. Na moją uwagę, że dwunasta jest z przodu odpowiedziała, że nie znam się na zegarku. Na koniec zmuszono nas w autokarze do obejrzenia pod rząd czterech komedii romantycznych (jedną bym czasem wytrzymał, ale kurna, cztery pod rząd?), a kiedy miałem już kompletnie zryty mózg i chciałem spać, włączyli „Rzymskie wakacje”, czyli świetny film, ale najbardziej debilnym momencie. Mój komentarz do tych historyjek jest taki:
Kucharz w hotelu życzliwy, uśmiechnięty i kompetentny. Jedzenie tanie, ale smaczne i pożywne. Niektórzy narzekają, że makaron niedogotowany. No tak. W ogóle – w barze cała półka polskich piw, głównie korporacyjnych. Jedno chyba niemieckie i reszta polskie. Owszem, kupiłem tam w sklepie jedno piwo, ale włoskie. Wydałem całą nadwyżkę € na sery, oliwki, wino i pieczywo. Znalazłem rewelacyjną Barberę d’Asti w cenie 2,19. „Nasi” jednak to konserwatyści. Wieczorami siadywali na balkonach z papierosem i puszką polskiego piwa. Myślę, że chętnie by na tych balkonach rozpalili grilla, a zamiast „niedogotowanego” makaronu niejeden by chętnie zżarł golonkę.
Trafiło się jednak parę osób, z którymi w sumie można by pogadać, gdyby nas nie wykończono próbą pokazania całego Rzymu i trzech okolicznych miasteczek w ciągu pięciu dni. Byliśmy skatowani, nikomu nie chciało się gadać. Chwilami miałem głęboko gdzieś to, że jestem w prawdziwym Rzymie, o czym marzyłem – po prostu czułem się, jakby mi kazano przejść piechotą jak najszybciej duże, hałaśliwe miasto gdzieś w Polsce.
Z wad w hotelu. Wino. Sprzedawali je po 7 €. W sklepie 100 metrów od hotelu (taka ichnia Biedronka) to samo wino po 1,19 €. To jest nie tylko wtopa, to jest dowód, że ktoś nas uważał za idiotów. Pani pilotka z kierowcami zamawiali to wino do obiadu i nawet delektowali się, co zdziwiło mnie o tyle, że był to trunek raczej podły.
Z pozytywów – znaleźliśmy rewelacyjną pizzerię z kawiarnią w stylu blues-rockowym. Co prawda na pizzę czekaliśmy dwa razy dłużej niż obiecano, ale była smaczna i niedroga. Nazywa się „Stay Rebel”, Via Ostia, 27/29. Polecam.
Czy jestem zadowolony? Oczywiście, lepiej być niż nie być. To jest niezłe na wstęp, ale następny wyjazd, to już nie z Itaką, tylko samodzielnie, spokojnie, z odpowiednim czasem na spacer, nic nie robienie, na posiedzenie godzinę w Panteonie czy innym miejscu. I nigdy, ale NIGDY – nie próbujcie zobaczyć całego Rzymu w 4 dni, jak to próbowała nasza pilotka nam pokazać. Choć cały czas twierdziła, że jedno życie to za mało, żeby poznać Rzym. A potem z wywieszony językiem i obłędem w oczach poganiała – jeszcze to! jeszcze to! kurde, mało czasu, jeszcze to, to, to i to!
Na koniec zadanie dla pań: która potrafi tak zrobić z nogami? To jest bardzo seksowne.
Nie bylem, ale chciałbym. Fascynują mnie Włochy. Ten cały miszmasz starożytności z teraźniejszą komercją chyba właśnie taki ma być. Jest w tym chaos charakterystyczny dla włoskiej mentalności: pizza, maniana, mandolina. Ale na pewno inaczej to wygląda na spokojnie, z czasem na refleksję. Własną, nie tandetnej pani przewodnik. Wróć – pani poganiacz.
właśnie tak.
pozdrawiam