Ja to ktoś inny 1

 

W jednym z Bondów z Connerym jest taka scena, gdzie facet po operacji plastycznej ma udawać pilota, pod którego zamierza się podszyć. Ten właściwy słyszy pukanie do drzwi, otwiera i widzi samego siebie. Zanim zginie, myśli sobie – jest mnie dwóch!

Najlepsza kapela progresywno-metalowa jaką znam rozleciała się. Niektórzy pewnie domyślają się, że chodzi o Queensryche. Odszedł od niej wokalista, a dokładniej – został wywalony. To się zdarza. Znacznie rzadziej zdarzają się sytuacje, kiedy po rozstaniu obie części zespołu wojują o nazwę. Najbardziej znany przypadek to oczywiście zdanie Rogera Watersa „Pink Floyd to ja” i późniejsze szarpaniny. Specyficzny problem powstał, kiedy nazbierała się taka ilość byłych członków grupy Yes, że funkcjonowały równolegle dwa zespoły z Yesami. Ale jeden z nich nazwał się po prostu „Anderson Bruford Wakeman Howe”, więc awantury nie było (doskonała płyta, napiszę o niej kiedyś). Swego czasu Fish twierdził, że „Marillion to ja”. Ale nic nie wiem o tym, żeby walczono o nazwę. Ciekawe, co by było, gdyby Blackmore, Hughes i Coverdale założyli równoległe Deep Purple. Po co te przykłady? Trudno uniknąć skojarzeń, nagrano bowiem w czerwcu dwie płyty zespołu Queensryche i obie są nagrane przez zupełnie innych ludzi. W listopadzie tego roku sąd zdecyduje, czy prawa do nazwy ma Geoff Tate (wyrzucony wokalista), czy reszta grupy. Do tego czasu mamy dwa zespoły o nazwie Queensryche i w obu występują członkowie dawnego Queensryche i mamy też dwie płyty wydane niemal w tym samym czasie. Kuriozum. Jest mnie dwóch! Jak w Bondzie. Który z nich zginie? Napiszę o obu, a zacznę od Frequency Unknown, gdzie rządzi Geoff Tate. A TU jest o tej drugiej płycie tej drugiej części zespołu.

Okładka przedstawia pięść uderzającą w oglądającego tę okładkę. To sugeruje, że działanie muzyki na uszy i na mózg powinno być potężne i przewracać stojącego faceta. Ale nie jest. Płyta dowodzi, że granie rocka (nie wiem kto i dlaczego zakwalifikował album jako heavymetalowy) jest proste. Wystarczy mieć gitarę elektryczną, sprawnie ją obsługiwać i wymyślić jakieś akordy. Do tego dochodzą inne instrumenty użyte w tych samych zamiarach. Pierwszy kawałek, na którym coś się dzieje, to Slave, to jednak wyjątek. Podobnie jak inne momenty, np. Everything. Płyta, której istnienie lub nieistnienie jest najzupełniej obojętne. Muzyka, która wszystko jedno, czy powstała, czy nie.

Dotyczy to zresztą obu wersji Queensryche. Materiał nagrywano w pośpiechu, były terminy, był wyścig z „tym drugim ja”. To nie mogło przynieść genialnej muzyki. Panowie rozstali się po wielkiej awanturze, Tate opluł na scenie dwóch kolegów. Może ta pięść z okładki nie jest wymierzona w słuchacza, może sugeruje wściekłość na resztę zespołu. A mnie – słuchacza – nie muszą obchodzić ich animozje, chciałbym, żeby płyta była dla mojego ucha, a nie przeciw jakimś kolesiom, których osobiście nie znam.

Najciekawszy w tym wszystkim jest śpiew Geoffa Tate’a. To jeden z najpiękniejszych i najlepszych głosów rocka, jaki znam. Mniej więcej do końca lat 80. dysponował ogromną skalą i potężnym, tenorowym brzmieniem o charakterystycznej barwie. Można go porównać do Bruce’a Dickinsona, ale Tate miał szerszy ambitus i bardziej charakterystyczną barwę, w niczym nie ustępując mocą. Dickinson ze swoją „syreną alarmową”, zresztą również wspaniałą, był bardziej „neutralny”. Obaj wzorowali się na Gillanie.

O tym, jak kończą się śpiewy wokalistów przekraczających typową, męską skalę pisałem TU. Nie tylko Gillan, czy Osborne nagrywali rzeczy, których potem nie umieli zaśpiewać na koncertach, zwłaszcza, kiedy lat przybywało. Serce krajało mi się, kiedy oglądałem późne występy Queensryche na żywo. Tate zmieniał linie melodyczne, podpierał się chórkami, czasem falsetem, a i tak brzmiał coraz gorzej, coraz bardziej mdło. Nie chodzi tylko o wysokie partie, wszystko jakby straciło blask.

Na Frequency Unknown słychać, że bardzo się stara. Od lat nie starał się tak bardzo, musi przecież pokazać, że Queensryche to on. Mimo to ledwo wytrzymuje, męczy się. Wklejam poniżej jedną próbkę – Tate przypomniał stare klasyki swojego zespołu zagrane od nowa, jakby chciał powiedzieć – posłuchajcie, to jest nadal to samo, za co mnie kochacie. No właśnie to nie jest to samo. Nikt nie oczekuje, że zaśpiewa Queen of the Reich, na takie wyżyny wchodzi się raz w życiu. Nie wiem, co miałby teraz zrobić Tate. Zapędziłem się, a chodzi o to, że to se ne vrati. I tyle.

Pierwsza próbka to reedycja I Don’t Belive in Love z 2013 roku. Druga to oryginał z 1988. Warto zwrócić uwagę, jak jest rozwiązany wokalnie refren i wprowadzenie do niego w obu wersjach. I w ogóle – jaka jest dynamika tego śpiewu, barwa, swoboda, nie tylko skala. Proszę bardzo:

5 myśli na “Ja to ktoś inny 1”

  1. To smutne, że muzycy nie potrafili dojść do porozumienia. Niestety, w wielu przypadkach „skok na kasę” powoduje, że dawni przyjaciele i współpracownicy, nagle stają się dla siebie śmiertelnymi wrogami. Podobny przypadek towarzyszył m.in. grupie Saxon, UFO czy Thin Lizzy. Muzycy, którzy opuścili macierzyste grupy grali potem na koncertach repertuar oparty o przeboje swoich dawnych grup i nagrywali płyty pod zmienionym szyldem. UFO – Mogg/Way, Thin Lizzy – Black Star Riders, Saxon – Oliver/Dawson Saxon. Ale to, że obecnie istnieją dwa zespoły Queensryche, które nagrywają pod tym szyldem nowe płyty, to już żenada. I strata dla legendy. Prawdopodobnie nie sięgnę nigdy po kolejne płyty, ostatnią którą znam jest „Take Cover”, bodajże z 2007 roku.

    1. słuchałem wszystkich, łącznie z ostatnimi. nie ma czego specjalnie szukać, nic nie tracisz nie sięgając po nie. dla mnie ta grupa skończyła się jeszcze dawniej. ale to w następnej recenzji.
      wydaje mi się, że najbardziej zawinił jednak Geoff Tate, a dokładniej jego nepotyzm. i niestety – brak głosu 🙁

  2. @Piotr – nie wiem, czy to aby na pewno o skok na kasę chodzi, jeśli mówimy o tym, kiedy ci ludzie stają sie wrogami. Po prostu to zmęczenie materiału. Ludzie się zmieniają, dojrzewają, starzeją się, a zespół rockowy to trasy i studio, mnóstwo czasu spędzanego razem. Po prostu można się znienawidzić. Jest kiedy.

  3. Uwielbiam „Operation Mindcrime” – kultowa rzecz. „Empire” z „Silent Lucidity” swego czasu słuchałem z nabożnością. Kilka kolejnych płyt – było ok, ale w pewnym momencie ich zgubiłem… Wychodzi na to, że słusznie.

    1. słusznie, chociaż OM 2 zasługuje na wyjątek. na dniach napiszę o tym drugim Queensryche…

Komentarze zostały wyłączone.