Są obok mnie dwa sklepy spożywcze. Właścicielka jednego jest nieprzyzwoicie gruba i nazwaliśmy ten sklep „u grubej”. Automatycznie drugi stał się sklepem „u chudej”. U chudej zwykle się robi zakupy, a grubą omija. U chudej jest drogo, ale tak drogo jak normalnie w sklepikach osiedlowych, które nie mogą rywalizować z biedronkami. Więc nie ma tragedii. U grubej jest drożej, poza tym nigdy nie ma cen na wystawach. Cokolwiek chcę sprawdzić, muszę zadać pytanie, wtedy gruba pełznie do półki, zdejmuje produkt, pełznie z nim do kasy, sprawdza kod kreskowy, podaje cenę, ja rezygnuję z kupna, wtedy ona odpełza do półki, odstawia produkt, ja pytam o drugi podobny (np. proszek do pieczenia innej firmy), ona zdejmuje go, pełznie do kasy – itd. W końcu stwierdzam, że proszek do pieczenia u grubej jest dwa razy droższy niż u chudej i nic nie kupuję. Stąd u grubej dwie osoby w kolejce to już problem, uziemienie na 10-15 minut.
Sklep u grubej jest za to czynny w nocy, ale nigdy nie wiadomo do której. Czasem do rana, czasem do 22.00, czasem jeszcze inaczej. Po 22.00 dostęp jest tylko przez okienko za kratą. Gruba nie ma przenośnego terminala, więc nie wiadomo jak płacić kartą. Gruba proponuje podanie pinu, ona go wbije i wróci.
Dziś chciałem kupić ciasto. U chudej już nie było, więc poszedłem do grubej. W tym czasie jej pracownica miała jakiś problem z obsługą klienta, toteż gruba zaproponowała „phhhomogę ci chociaż ja już skhhhhończyłam phhhracę echhhh…”. Nie powiedziała „pomogę ci”, tyko tak jak cytuję. Kiedy przyszła moja kolejka, spytałem o ceny ciast. Stękając pełzała do kasy sprawdzać po ile są (5 gatunków). Następnie spytałem co to za ciasta (chodziło o dwa z nich), to znaczy jaki smak i co tam jest w środku.
– Ja nie wiem to Sabinka robiła.
– A można spytać Sabinkę?
– Można.
– A gdzie jest Sabinka?
– W Wejherowie.
– A nikt inny nie wie jak to smakuje?
– No przecież mówię panu że to nie ja robiłam, to nie wiem.
– Do widzenia.
– Do widzenia.
Chodzę do grubej tak rzadko, jak się da, a okazuje się, że to i tak za często.