O ukraińsko – rosyjskim filmie propagandowo – antypolsko – przygodowo – wojenno – miłosno – historyczno – głupawym.
Film zaczyna się wydumanym przemówieniem naczelnego Kozaka o tym, że Kozacy są Rosjanami i Rosję kochają. Potworni Polacy, znienawidzeni przez Kozaków (bo kochali cara albo Putina), padają jak kaczki w kolejnych bitwach. Wygrywają tylko dzięki zbiegowi okoliczności lub dlatego, że prowadzi ich zdrajca – syn głównego Kozaka, bo on taki dzielny jest. Chociaż wcześniej prezentowany jest jako dupek i maminsynek. Film roi się od przeinaczeń, kłamstw (nie chodzi o fabułę, która jest z założenia fikcją, ale o jej tło historyczne i pseudonaukowe komentarze narratora). Polacy są brzydcy, głupi, biją dziewczyny, nasiąkli zarozumialstwem, podłością, okrucieństwem, prostactwem, kradną, gwałcą, zabijają, są świętokradcami, prostakami i… długo by jeszcze wyliczać. Za to Kozacy (czyli Rosjanie, kochający Matkę Rosję), przyjacielscy, bohaterscy, honorowi, sympatyczni, twardzi, ale życzliwi sobie i innym, muzykalni, oddani modlitwie i wartościom rodzinnym. Na ten przykład:
Po stronie kozackiej – dawaj bracie, za rodzinę, strzelaj, wierni ojczyźnie, wycofujemy się!
Po polskiej – skurwysyn jebany, strzelaj, zapierdol go, wygraliśmy, spierdalają chuje!
Burdy kozackie są wesołe jak w parodiach westernów. Są też sprawiedliwi i za złamanie niepisanych kodeksów są gotowi zakopać kolegę żywcem. Ginąc wygłaszają długie przemowy jak Roland konający przez 500 kartek Pieśni o Rolandzie.
Muzyka jest ckliwa, fabuła – debilna. Jeden Kozak rozwala średnio 24009 Polaków, po czym umiera ze zmęczenia, siejąc strach i pożogę. Polacy przewracają się o własne nogi. Mają też przewagę liczebną (co się prawie nigdy nie zdarzało). Szczególną podłością wydaje mi się nazwanie filmu pseudonimem oficera UPA.
I tak dalej. Jednak nie o tym chciałem. W tym kretyńskim filmie, który szczęśliwie wielkiego echa nie wywołał są efekty specjalne, jakich w polskich filmach historycznych nie oglądałem. Batalistyka zrobiona znakomicie, całe Ogniem i Mieczem nie ma ani jednej takiej sceny. Pomijam ich bzdurność (baśniowe wyczyny Kozaków albo szarża ich konnicy w kierunku… murów zamku. Głową muru się nie da, nawet końską. W końcu jakoś niemrawo się zatrzymują). Ale to jest po prostu dobrze sfilmowane. Szarże husarii z wystarczającą liczbą statystów nieźle nakręcone, jeśli pominąć „drobiazg”, że husarz dojeżdżając do Kozaka zwykle zatrzymuje się i bezradnie zaczyna machać rękami. Kaskaderzy wypadają świetnie. Fabuła niemądra, ale bez dłużyzn, żadnych wstawek od czapy, bez błędów i niedoróbek scenariusza. Obawiam się, że w polskich filmach długo jeszcze nie będzie takiej sprawności realizacyjnej. I to właśnie najsmutniejsze, że najlepsze ujęcia polskiej konnicy są w ruskim filmie, który ma służyć do udupienia medialnego naszej historii. Wstyd.