Dzienniki rumskie 11

 

Zacznę może od tego, że byłem wczoraj w Biedronce i kupiłem Porto. Strasznie byle jakie jest to biedrońskie Porto, z podobnych mają Maderę i Marsalę i obie lepsze od tego tawny. Jest jeszcze LBV, też znośne, ale ogólnie rzecz biorąc wszystkie słabe. Co było robić, piłem to co kupiłem. Szło jakoś wytrzymać, zwłaszcza przy filmie. Mam natomiast apel do sieci Biedronka: wytłumaczcie waszym ochroniarzom, żeby przynajmniej raz na pół roku się kąpali i zmieniali te koszule, resztę garderoby też w sumie by należało. Trudno się kupuje jedzenie, kiedy w odległości 3 metrów przejdzie ten rencista, który i tak niczego nie upilnuje, a cuchnie jak kupa gnoju.

Porto nabyłem w celu spożywczym, ale żeby było weselej, puściłem na FB info, że zapraszam ewentualnych chętnych do wspólnej subskrypcji dostępnych zasobów z butelki. Jedna znajoma pani w odpowiedzi zaczęła coś pisać o orgazmach, co zupełnie mnie zbiło z tropu. Inni znajomi też nie dojechali i zostałem sam z filmem.

W Rumi tam, gdzie do niedawna było błoto i nie dało się biegać (a wcześniej go nie było i dało się biegać), zrobili tak, że znowu nie ma błota i znowu da się biegać. Pobiegałem.

Parę dni temu był festyn piwno – kulturalny. Jak zawsze były kulturalne gofry, kulturalna strzelnica, kulturalna kiełbasa i kulturalni strażacy z kulturalną pianą Dom kultury działa jak należy. Przyjechał nawet cygański zespół, a członkowie tego zespołu nazywali siebie „Cyganami”. Nikt ich za to nie pozwał i nie aresztował. Mnie na przykład ostatnio jedni Polacy chcieli zabić, za używanie formy „Cygan” a nie „Rom”.

Czekam na murzyński zespół, którego wokalista wygłosi kwestię „Ja, Murzyn”. Zostanie papieżem.