Przypadek

 

Oglądałem film „Przypadek”, Kieślowskiego. Naprawdę, dziś pierwszy raz to oglądałem. Może uprzedzam fakty, ale może jednak nie – inteligentny widz się i tak domyśli, a nieinteligentnemu nawet spoiler nie zaszkodzi. Są bowiem trzy części. Pierwsza – wiadomo, należało to nakręcić. Druga – pozornie wali łopatologią po głowie. Szczęśliwie dla cierpliwych i wierzących (w sens filmu) jest też trzecia, która ustawia obraz na jedynie słusznej fali – bezkompromisowej nierozstrzygalności.

Jakbym tak miał nieco „boczkiem, boczkiem” napisać pięć krótkich zdań, to napisałbym tak:

Szopen miał podobno nieprzeciętny talent aktorski. Mało tego, miał też nieprzeciętny talent malarski, uwodzicielski i tekstylny (był dandysem). Któryś z jego biografów czy też krytyków napisał, że Szopen (cytuję z pamięci) zmarnował talent zostając pianistą, a nie aktorem.

Po obejrzeniu „Przypadku”, w ramach niby-recenzji powiem tak: Łomnicki, niezależnie ile miał talentów i na jaką skalę – niczego nie zmarnował zostając aktorem. Po prostu nie da się zrobić lepiej czegokolwiek, co by się robiło – niż to, co robił Łomnicki jako aktor.