Zastanawiałam się czy pisać o swoich spostrzeżeniach w tym temacie – po pierwsze, czy kogokolwiek to zainteresuje, a po drugie, czy mam prawo pisać o tym, w czym nie jestem znawcą ani tym bardziej wzorcowym przykładem. W każdym razie, ryzykuję i piszę, ponieważ moje podejście może naprawdę coś rozjaśniać.
W slangu informatyków – ‚u mnie działa’.
Czasy są ciężkie, a nawet gdyby nie były, to jak wiadomo, sami potrafimy stworzyć na gruncie prywatnym wiele problemów z niczego. Problemom tym towarzyszą zwykle emocje, które obciążają nas ponad granice wytrzymałości. Jedni próbują je rozładować, inni przespać, zapić, jeszcze inni przepracować ale czasem organizm mimo wszystko się nie wyrabia i w rezultacie popadamy w depresję lub lęki. Dlatego wydaje mi się, że większość używanych przez nas metod jest umiarkowanie skuteczna.
- Radykalne uwalnianie emocji
To działa, przynosi ulgę, ale jest dość ryzykowne. Podczas wybuchowego uwalniania ktoś z bliskich nam osób, może dostać odłamkiem. Sami często czujemy kaca moralnego, związanego z tym, że za bardzo się odkryliśmy a u wysoko inteligentnych osób pozostaje dyskomfort psychiczny.
. - Sport/aktywność – maszynka do uwalniania emocji
Rozwiązania w stylu: sport, seks, gry, aktywność towarzyska, są skutecznym podejściem do rozładowywania nadmiaru przeżyć, ale nie pozwalają nam wejść wgłąb dręczących nas emocji i rozwiązywać problemów z poziomu psychiki. Powodują raczej, że problemy te, nie są aż tak dotkliwe. Sport pełni funkcję suplementu.
. - Medytacja – wyciszanie emocji
Wiem, że medytacja, joga, zen, modlitwy – to świetne techniki na złapanie równowagi psychicznej i dystansu do życia. Pozwalają nam na wyciszenie emocji, i są w naszym życiu mechanizmem ich porządkowania, ale trudno mi wyobrazić sobie mnicha buddyjskiego na głównym stanowisku w korporacji, albo księdza pochłoniętego modlitwą, wychowującego trójkę zasmarkanych dzieci. Te techniki zarezerwowane są dla ludzi, którzy udają się na margines życia, i mają taki luksus, że mogą sobie na nim pozostać, albo powracać do niego ilekroć zechcą. Słowa ‚Bóg Cię kocha’ nie rozwiążą problemów kiedy nie kocha cię mąż albo masz komornika na głowie. Metody te służyć powinny pogłębieniu duchowości a nie pracy z emocjami.
. - Przerabianie emocji – autoterapia
Nie wiem czy znacie tę metodę, podejrzewam, że stosujemy ją wszyscy. Sami próbujemy radzić sobie z emocjami, przyglądając się im, dzieląc je na dobre i złe, dokonując analizy i wypuszczając z siebie raczej te pozytywne. Skupiając się świadomie na pozytywach, poprawiamy swój nastrój, pracujemy nad swoim stanem psychicznym, kontrolujemy się i jesteśmy świadomym samonaprawiaczem. Co jednak się dzieje, kiedy sytuacja życiowa nas przerośnie, a stan ten utrzymuje się dłużej i staje się permanentny? Nasz mózg sobie nie radzi. Jest przeciążony.
. - Psychoterapia – pomoc z zewnątrz
Tu niewiele mam do powiedzenia na temat technik i ich skuteczności. Wszystko zależy od terapeuty, metody i naszej gotowości do poddania się terapii. Mamy zarówno dobre jak złe doświadczenia w tym względzie, nie umiem jednak oprzeć się wrażeniu, ze terapia jest jedynie ortezą psychiczną dla mózgu, i kiedyś przyjdzie nam ją zdjąć tak jak zdejmujemy gips ze złamanej ręki. Na kozetce u terapeuty upuszczamy sobie krwi, ale czy po wyjściu z gabinetu, nasz umysł jest już zdrowy? Czy praca z terapeutą to gruntowne rozwijanie (upload mózgu) czy jedynie doraźna naprawa zgłaszanych usterek? Jak pracować z tym czego sobie nie uświadamiamy?
. - Rozwój – poszerzenie przestrzeni dla emocji
Wreszcie, moja własna metoda (o niej poniżej), która jest zalecana również przez terapeutów, w ich podejściu jednak nie uzmysławia się pacjentom konieczności radzenia sobie samodzielnie ale nadal uzależnia się ich od szkoleń, warsztatów i kursów psychologicznych. Co ciekawe, jest to podejście przeciwne do tego jakiego uczą w ‚szkołach dla rodziców‚ – że nie należy rozwiązywać problemów dzieci, ale tworzyć im przestrzeń do nauki ich rozwiązywania. O ile rodzic może stworzyć dziecku przestrzeń większą od jego własnej, o tyle jeden dorosły, drugiemu dorosłemu – niekoniecznie. Nasze dorosłe emocje potrzebują sporo przestrzeni, a spotkania sam na sam z terapeutą, dostarczają jedynie tyle przestrzeni ile posiada jego własny umysł.
Mózg zbudowany jest z neuronów i jak mówi nauka zajmująca się neurogenezą, przykre doświadczenia i traumy niszczą połączenia w jego obrębie, uszczuplając ich ilość, a także powodując, że nowo tworzone połączenia są krótkotrwałe. A więc im mniej połączeń, tym gorzej i wolniej myślimy, czyli kurczy się nasz intelekt. Ostatnio (nie wyrażam się tutaj stricte naukowo, proszę mnie nie winić za to), otóż ostatnio odkryto też, że ilość połączeń mózgowych i ich stan, odpowiadają za nasz nastrój. Człowiek będący w smutku, mający sprawne połączenia nerwowe, potrafi użyć w głowie czegoś w rodzaju przełącznika, i po względnie krótkim czasie, przełącza się na dobry humor. Jeśli połączenia w mózgu są zdegenerowane – przełączniki nie działają i na dłuższy czas osiadamy w stanie smutku, bezsilności – czyli w stanie depresji. Może też zdarzyć się, że przełączniki wariują i zmiany nastroju następują nagle i losowo, a wtedy nawiedzają nas np. ataki paniki.
Może się więc zdarzyć, że czego byśmy więc nie robili, nasz mózg będzie ledwie zipał, ponieważ będzie mu brakować ‚pamięci operacyjnej‚. Czy oznacza to, że jesteśmy ‚głupi’? Nie, raczej to, że zbyt wiele bierzemy na siebie lub zbyt wiele na nas spadło, bez naszej woli. Co więc może rozwiązać nasz problem? Redukcja i eliminacja stresu?
Ja proponuję co innego – intensywne i wielokierunkowe rozwijanie umysłu (z zachowaniem troski o ciało, o czym tutaj nie piszę). Chodzi mi o dwie najważniejsze rzeczy: naprawienie uszkodzeń w mózgu wywołanych stresem lub traumą oraz rozwinięcie umysłu do tego stopnia, aby następne emocje / przeżycia nie były dla niego niszczące.
Co konkretnie mam na myśli? Chodzi mi o naukę języków, czytanie książek, poszerzanie wiedzy w kierunkach jakie nas interesują, DOKŁADNE ZGŁĘBIANIE TEMATÓW, ale też rozwój w dziedzinach, które stanowią dla nas prawdziwe wyzwanie. Istotny jest tu proces nauki, nie sam skutek. WIELOKROTNE POWTARZANIE, jeśli z czymś mamy trudności, kształtuje trwałość struktur nerwowych. Nauka języka może nie dać nam satysfakcji w postaci egzaminu państwowego, ale da nam coś więcej, wytworzy w naszym mózgu połączenia i struktury neuronowe, odpowiedzialne za ROZUMIENIE JĘZYKA DRUGIEGO CZŁOWIEKA. Ważne jest też obcowanie z pięknem i sztuką w ogólności, a więc z teatrem, malarstwem, grafiką, kinem, fotografią, poezją, muzyką. To chyba najbardziej poszerza przestrzeń własnych emocji, pozwala też na ich ROZWINIĘCIE W SZEROKI WACHLARZ SUBTELNYCH DOZNAŃ a nawet na naukę radzenia sobie z emocjami sprzecznymi.
Wysiłek taki powinniśmy wkładać w swój rozwój tym bardziej, im jest nam trudniej oderwać się od smutku czy przytłoczenia. To małe koło zamachowe zmian. Efekty nadejdą skokowo, oderwiemy się od poziomu roztkliwiania nad sobą i zobaczymy siebie jako część społeczności, a sytuacje, które nas otaczają – jako ciągi przyczynowo skutkowe, pełne mechanizmów i momentów przełomowych… Widzenie struktur wyższych to jednocześnie nabieranie dystansu do własnych problemów i zupełnie nowe postrzeganie swoich własnych emocji.
Na koniec posłużę się analogią. Jeśli założymy, że nasz mózg to małe mieszkanie, w którym kotłujące się emocje to domownicy, którzy gnieżdżą się wspólnie w małym pokoju – widząc problem, nie analizujmy ich wzajemnych konfliktowych relacji, bo to niczego nie zmieni. Nie wyrzucajmy ich z domu, ani nie wysyłajmy do internatu, nie podawajmy też używek czy leków, zamiast tego zbudujmy im nowy, duży i komfortowy dom. Dajmy im odpowiednio dużą przestrzeń własnego umysłu, tak żeby mogły wejść w nowy etap rozwoju.