Krzysztof Mich – „Moje miasto Praga”

11 marca 2012

Książka zdecydowanie bezcenna. Nie ma ceny na okładce, nie ma jej w sprzedaży i praktycznie jest nieosiągalna.

Krótko o niej z portalu www.moja-praga.pl:

Opis:

Album zawiera zdjęcia wykonane na przełomie XX i XXI wieku na terenie prawobrzeżnej Warszawy w jej granicach sprzed 1939 r. czyli od Grochowa, przez Wygodę, Saską Kępę, centralną Pragę, po Szmulowiznę, Zacisze i Bródno. To obszar, w którym ich autor spędził całe swoje życie. Fotografie prezentują ostatnie autentyczne miejsca, ulice, stare budynki, miejsca pamięci, oryginalne detale architektoniczne. Część z nich już zburzono, inne przeznaczono do likwidacji, jeszcze inne chylą się ku ruinie. Zamurowane okna i bramy to tylko sygnał, że niebawem po jakimś domu zostanie zakurzony, pełen gruzu plac. Przedwojenne wille i kamienice zastępowane są nowoczesnymi blokami, choć prawobrzeżna Warszawa jest ciągle nie doinwestowana i jakby niedostrzegana przez rządzących w stolicy. Mimo to jest coraz więcej osób zainteresowanych tą częścią Warszawy. Mieszkańcy nowych bloków zadają sobie coraz częściej pytanie – co tu było wcześniej? Dla części z nich, za kilka lub kilkadziesiąt lat, album ten będzie odpowiedzią na to pytanie. Dla wielu współczesnych będzie też zachętą do odwiedzenia prawobrzeżnej stolicy i prowadzenia swoich własnych poszukiwań na coraz modniejszej Pradze.

O Autorze:

Krzysztof Mich (ur. 1959 r.) od 15 lat pracuje jako dziennikarz w redakcjach stołecznych gazet (m.in. Express Wieczorny, Maxim, Super Express). Z powodzeniem mógłby wydać album o jednym z blisko 50 krajów, które odwiedził zawodowo i prywatnie. Jednak to warszawska Praga jest mu najbliższa. Tu się urodził i mieszka całe życie, stąd pochodzili jego rodzice i dziadkowie, a teściowie prowadzili sklep. Praga, na którą z taką wyższością patrzą mieszkańcy lewobrzeżnej Warszawy, wychowała go, gdy jako ośmioletni chłopak stracił oboje rodziców. Ten album musiał więc powstać. I musiał być intymny.

Wyjątkowe okoliczności spowodowały, że uchował się egzemplarz albumu, jakby specjalnie dla mnie. Tak się czasami zdarza. I oby jak najczęściej 😉

Mój pierwszy kontakt z tymi zdjęciami to końcówka ubiegłego roku. Wieszaliśmy je wtedy razem z autorem i kilkoma osobami na szybach-ścianach jednej z knajpek na Pradze. I tak sobie wchodziłem w te podwórka, mury, kapliczki, okna, uliczki, bazary.

Dziś, przeglądając album po raz kolejny (mając „lepszy kontakt” z dzielnicą i szerszy punkt widzenia), narodziły się skojarzenia z Meksykiem, a także z filmem „Madeinusa”.

Meksyk, to te wszędobylskie Madonny i kwiatki, ołtarzyki w najdziwniejszych miejscach. No i oczywiście kontrasty, kontrasty, kontrasty.

„Madeinusa” z kolei pokazuje pewną wioskę w Andach podczas Wielkiego Tygodnia. Gdy w Wielki Piątek umiera Bóg, wszyscy zaczynają szaleć – pić do upadłego, uprawiać wyuzdany sex itd… A w dzień Zmartwychwstania wszystko wraca do normy. Trochę tak jak z tymi kapliczkami, których w nocy nie widać, zatem nie ma ich, wszystko można. I wszystko się dzieje.

Oczywiście te moje skojarzenie to duże uproszczenie i nie odnosi się do całej Pragi pokazanej przez Krzysztofa. Po prostu bliższa ciału koszula 😉

Duża część fotek jest do znalezienia w Internecie. Sporo jest w DeCoterii na
ul. Ząbkowskiej. A już niebawem część druga albumu i mam nadzieję, że Autor zgodzi się na jakieś spotkanie autorskie.

Moja miasto Praga – Krzysztof Mich
Oprawa: twarda
Liczba stron: 216
Wydawnictwo: Most
Wydanie: Warszawa 2008 r.
ISBN 978-83-60840-01-6

AYA RL – czerwona

5 września 2011

Tak sobie pomyślałem, że książką jest także książeczka-wkładka dodawana do kaset (dawno temu) i płyt audio oraz dvd. I tak dotarłem do legendarnego albumu zespołu Aya RL. Nie miałem nigdy winyla i prawdę mówiąc pierwszą piosenką, jaką usłyszałem była Skóra. Co zrobić 😉

Kasetę zakupiłem w okolicach roku 1995. A więc była to już reedycja, co ciekawe, z remixem Skóry dokonanym przez Zbigniewa Hołdysa. Ale ale, ten przebój to akurat najsłabsze ogniwo tego albumu – ot taki sobie przebój. Byłem wtedy akwizytorem podczas ferii zimowych. Sprzedawałem pisaki do wykrywania fałszywych banknotów. Nieźle to nawet szło. Szczególnie w Krzyżu i Poznaniu. Właśnie w Poznaniu na dworcu kupiłem czerwony album.

Jest tutaj cała masa fantastycznych rozwiązań muzycznych i genialnych tekstów, które, jak się okazuje świetnie przeszły próbę czasu i odnalazły się w nowej rzeczywistości. Unikaj zdjęć w dobie portali społecznościowych nabrało zupełnie innego wymiaru. Ulica pozostanie ulicą, a księżycowy krok księżycowym krokiem. Jazz jazzem. Wszystko przez znakomite teksty Pawła Kukiza i jeden tekst Roberta Gawlińskiego.

Dwa utwory:

http://youtu.be/KNF5qGVdbxY

Darek Foks – „Wielkanoc z tygrysem”

30 sierpnia 2011

Cena okładkowa: 32,50 zł, cena metkowa: 8zł00gr, cena w księgarni internetowej wydawnictwa: 36.00zł. Całkiem niezły interes (oczywiście kupiłem z ósemkę).

Nie mam pewności, czy bym przebrnął  przez tę książkę kilka lat temu. Teraz czytając powieść nieźle się ubawiłem. Niby kryminał, niby serial, niby pastisz, niby improwizka. W epoce seriali, kryminałów rodem ze Szwecji, filmów Almodovara to naprawdę niesamowita pozycja. Czasem przypomina mi Spadkobierców przez swoje absurdy najpewniej. Oto kilka z nich, które uważam za najciekawsze:

Wielkopolski uśmiechnął się, a Reiner ściągnął wargi i zagwizdał. Odchylił głowę, kryształowo czyste tony She’s lost control wypełniły samochód, mieszając się z szumem silnika.

(Trzeba wyjaśnić, że Reiner jest śledczym straży serialowej i bada sprawę zaginięcia jednej z bohaterek).

Zresztą motyw piosenki Joy Division jest ciągle obecny w życiu Reinera.

Jest i pies Parówa – czyste skojarzenia z hotdogami 😉

Jest leniwa rzeka Staw 😉

Jest i człowiek, który zmarł po tym jak telewizja zakończyła emitować serial na dobre i na złe 😉

Jest wreszcie kuchnia pisarska, a ściślej, tworzenia scenariusza na potrzeby serialu, a właściwie pastisz tego zjawiska:

ZACZNIJ OD WCZORAJ

Kiedy Wielkopolski wyszedł, Reiner zapalił jeszcze jednego. # Tym razem nie wystąpisz w tej historii # powiedział # tylko ją obiektywnie opiszesz, żebyśmy wszystko mieli na dysku. Uważnie zapisuj imiona i nazwiska, bo poprzednio było z tym marnie, a nie mamy czasu na wymyślanie nowych. I pamiętaj, że nie używamy telefonów komórkowych. Cały czas mamy szlaban na sceny z telefonami komórkowymi. Prezesi są twardzi. Przez chwilę szukał czegoś w swoim biurku. # I zaopiekujesz się tym drobiazgiem # podał mi paczkę zawiniętą w kolorowy papier. # W porządku # powiedziałem. Paczka była nieduża i lekka. Z łatwością wygospodarowałem dla niej miejsce w mojej skórzanej torbie. # Zacznij od wczoraj # polecił. # Co zacząć od wczoraj? # zapytałem. # Opisywać. # Początek już mam # powiedziałem. Zawsze mam początek. Wróciłem do mojego pokoju, wyłączyłem nokię i wrzuciłem ją do szuflady. Lubiłem te zabawy z czasem, więc patrząc na wyblakłe zdjęcie Ingrid Bergman wiszące nad moim biurkiem, podziękowałem w duchu nieugiętym prezesom. Zatemperowałem dwadzieścia dwa ołówki i rozejrzałem się za czystym papierem w większej ilości (…)


Bardzo polecam !

Autor: Darek Foks
Wydawnictwo Czarne
Seria wydawnicza: Ze Strachem
Wydanie I, rok 2008
Format: 125×195 mm, oprawa miękka, foliowana
Liczba stron: 320
Projekt okładki: Agnieszka Pasierska/Pracownia Papierówka
Projekt typograficzny: Robert Oleś/d2d.pl
ISBN: 978-83-7536-030-1

Andrij Bondar – „Jogging”

22 sierpnia 2011

Ech, i znowu będzie o Foksie. Bo to właśnie od niego otrzymałem w Świnoujściu zeszłego lata książkę Andrija. Przy okazji objechaliśmy Wydawnictwo Mamiko za jakość okładki. Bo cóż to jest za okładka? Czcionki i zdjęcia też nie świadczą najlepiej o poziomie edytorskim wydawcy.

Ale do rzeczy. Kolejna książka z metką, na której widnieje cena 10.00. Takie też ceny spotkałem w księgarniach internetowych. Kolejna bezcenna, tym bardziej, że z dedykacją autora 😉 Więc rozpoczynamy jogging po stylach, formie i tłumaczeniach.

Dwie części, dwóch tłumaczy i właściwie kompilacja-wybór z różnych książek Bondara. Pierwsza część to 18 wierszy w przekładzie Adama Wiedemanna. Starsze wiersze, głównie rymowane, często pozbawione tytułów i szczerze mówiąc takie sobie. Gdzieś wyczytałem, że sam autor też już się od nich „odkleił”. Popatrzmy:

Akwasonet

Modniś i smakosz, czerwony aksamit,
Roztrącał krasę wody, co się perli,
Pod śniegiem dusił się czubek Howerli
Przejrzysty lód nadymał się rzekami.

Iluzji rybich łuskosrebrne mity,
Pstrąg-lodołamacz swoim skrzekotliwym skrzelem
Rozbijał muszle, więdły asfodele,
A gołe diuny były mosiądzem spowite.

Rak, jak zwykle ubrany w chitynowy chiton,
Nie odstępują go ślimak i tryton
I nierozmowne księstwo ospałych ropuszek.

Niechaj na Dniestrze, Prucie, Sanie, Cichym Donie
Panuje trójząb twój, łemkowski Posejdonie!
I czemuż ja nie jestem Owidiuszem?!

Canis et lupus

René Descartes nieomal pysk w pakuły wstawił,
Ciemność rozpruwszy niecierpliwie.
I Cerber szczerzy kły na skrzek chełpliwych pawic,
Cyjanek nieba żółte ługuje igliwie.

Na płachcie nocy pucha smętnie i posępnie
Rozszataniony puszczyk, antymysi chwin
Niedoszczekaną psio-wilczą piosenkę –
Szczekaliśmy na księżyc sobacząc mu since.

Jak my we dwóch wsłuchani w szurum-burum ciał,
I mąka łabędziła skronie,
I w mglistym wietrze stół się osowiały chwiał,
A psia krew ciekła, bordo sączyło się po niej.

Przekład Adam Wiedemann

Druga część dłuższa – 28 wierszy w przekładzie Bohdana Zadury. To 28 wierszy już nowszych i chyba bardziej Andrijowi bliższych. Zresztą mi także.

China

kiedy chińczycy
przyjeżdżają do europy czy jeszcze gdzieś
jednym słowem na zachód
rozszerzają się im oczy

to już w ogóle nie chińczycy
a zdziwione kotki-mrukotki

a może oni zawsze byli tacy
jak europejczycy jak
każdy z nas
i tylko wobec europejczyków udawali
takie sobie kotki-mrukotki

i nagle tylko w europie
pośród takich jak oni sami
dopasowują się do cudzego landszaftu

popatrzcie na gao xingjiana
laureata nobla 2000 roku
czy na jakiegoś
fransois czenga
na michela czanga amerykańskiego
tenisistę koniec końców

co w nich zostało chińskiego
prócz mistrzowskiego operowania
pałeczkami w restauracji
i genialnej umiejętności przystosowania się
do świata

mówią że do chińczyków należy przyszłość
tego świata
że właśnie oni za jakieś sto
czy dwieście lat
będą panować nad światem
dyktować światu modę
zawalać świat plastykowymi chińskimi
zabawkami i chińskimi restauracjami
z przemożnym zapachem kwaśnego octu

a propos
mówią że chińczycy to urodzeni esteci
dlatego bardzo lubią
europejskie kobiety
za delikatny meszek nad górną wargą
bo u chinek on tam czemuś nie rośnie

ciekawe czy chinkom rosną
włosy pod pachami

miliardy kotków-mrukotków
za jakieś sto lat
czy za jakieś dwieście lat
zbudują nowy świat
czy ten świat będzie
nowy i dobry
nie wiem

wiem jednak
że to będzie świat
nie bez dobrych ludzi
i ta dobroć będzie wszechobejmująca
jak chiny
i wysoka jak chiński mur

że
każdy żywy
i nienarodzony wróbel
dziękuje wielkiemu mao
za to że nie doprowadził on
swego dzieła do końca

że
każdy chiński dysydent
czy to pisarz czy zwyczajnie
obrońca prawa
to naprawdę żaden wygnaniec
a agent wielkiego chińskiego wpływu

że
świat – to wielkie chinatown

że
bóg to chiński komunista
który na początku stwarza sobie problemy
a potem bohatersko z nimi walczy

Latynka

dawno mnie korciło
przynajmniej w poezji
żeby przynajmniej raz
przejść na alfabet łaciński

jeden mój znajomy uważa
że wraz z przejściem na latynkę
nasz naród zacznie mniej kraść
a więc gdzieś natychmiast nagle
zniknie ta rozchełstana bizantyjskość
ta chamska sowieckość ta bezbrzeżna ugrofińskość
(sorry, węgrzy, sorry finowie)
i w głowie coś tylko “trzask” – i już jesteśmy europa

a moja inna znajoma uważa
że wraz z przejściem na latynkę
automatycznie lepiej będą nas rozumieć
zachodni słowianie
wszyscy ci polacy czesi
(i nawet niemcy jakoś raptem zaczną nas szanować)
no przynajmniej jeśli nie lepiej
to w nas pojawi się bodaj maleńka szansa
bycia zrozumiałymi

a jeszcze jeden mój znajomy uważa
że przejście na latynkę
trzeba zacząć od Zachodniej Ukrainy
gdzie grunt powiedzmy humus czyli naród
jest lepiej do tego przygotowany
jeździ do włoch portugalii na zarobek
a więc zna europę nie z cudzych słów
a z własnych wrażeń
czarnej roboty czarnej zazdrości czarnej niewdzięczności

a Mykoła Riabczuk
(widzicie włochy i portugalię napisałem małą literą)
którego bardzo szanuję
uważa że ukraina by przeżyć między wschodem i zachodem
powinna zmniejszyć się do strawnych rozmiarów
czyli do 6 zachodnich województw po zbrucz
długo się z nim spierałem
walcząc o winniczynę żytomierszczyznę
i rodzimą chmielnicczyznę
ale Mykoła Riabczuk wiecie jaki jest mądry
coś sobie pomyślał i wszystko

będzie dobrze z wyjątkiem jednej tylko
bukowiny
ona automatycznie przejdzie na latynkę
kiedy tylko przyłączy się do wielkiej rumunii
a nawet jeśli i do maleńkiej mołdowy
się przyłączy
to i tak przejdzie na latynkę

kiedy każdy z żyjących ukraińskich poetów
napisze jeden wierszyk latynką
można będzie ułożyć antologię
współczesnej poezji ukraińskiej w latynce
szkoda tylko że Iwan Małkowycz nie zdoła wówczas napisać
o księżycowym sierpie litery je
i cieniutkiej świeczce litery ji

* * *
mężczyźni w moim kraju
ustępują w metrze miejsca
inwalidom osobom w podeszłym wieku
i pasażerom z dziećmi
ale przeważnie siedzą sami
bo tamte kategorie obywateli
wykazują stałą tendencję do wymierania
albo coraz rzadziej jeżdżą metrem

mężczyźni w moim kraju
to zaobrączkowani święci
z wytrenowanymi żuchwami
którymi wygryzają sobie szlak
do zasłużonego ojcostwa
a potem mając nareszcie wolne ręce
cieszą się dziecięcym ciałem
korzystając z zabronionych metod
wychowania dorastającego pokolenia

mężczyźni w moim kraju
to nie mutanty i nie zboczeńcy
to produkty wtórnej obróbki
aminokwasów
to wszystko co zostało jeszcze narodowi
który kocha i ceni swych bohaterów
chwackich
i młodych
ze szczękami jak u pitbullów
u których miłość do macierzyństwa
przerosła wszelkie znane granice
i stała się oznaką stylu

mężczyźni w moim kraju
to cudowne okazy dla entomologa
delikatni jak egzotyczne motyle
przyszpilone do tekturki
uzmysławiają wartość
każdego poruszenia każdego dźwięku
albowiem życie to stale popełniana zbrodnia
i nie ma żadnego usprawiedliwienia

mężczyźni w moim kraju
wysiąkują nos prosto w rękę
albowiem ręka to najzręczniejszy organ
dla takiej ważnej sprawy
albowiem innych ważnych spraw
oni zazwyczaj nie mają

mężczyźni w moim kraju
nie robią żadnych wysiłków
albowiem od wysiłków psuje się wątroba
i brzydko pachnie z ust
chociaż przecież chyba się narodzili
dla jakichś wysiłków

mężczyźni w moim kraju
przedwcześnie schodzą do grobu
i stają się nieważkimi aniołami
idealnym materiałem
do metafizycznych spekulacji
istotnym argumentem na rzecz istnienia
boga czy jak mu tam

* * *
wczoraj radio poinformowało mnie
o śmierci martwego sezonu
i pomyślałem
jaką to piękną metaforę wymyślili radiowi redaktorzy
choć nie są poetami ani nawet prozaikami
a po prostu zarabiają na chleb
ciekawymi metaforami

dzisiaj wiadomość o śmierci martwego sezonu
pojawiła się w innych środkach masowego przekazu
a już jutro miliony będą czytać patrzeć słuchać
o śmierci martwego sezonu
jak i o kolejnej niewydolności serca braku kolejnej iluzji
o spadaniu samolotów Su-27 i ostatniej (przedśmiertnej?) pielgrzymce
papieża do ojczyzny
o deprawacji małoletnich i samospaleniu się starowierów
o głębszym niż kiedykolwiek spadku indeksu Dow Jonesa
o kolejnym zbiorowym samobójstwie ukraińskich górników
o wyborach parlamentarnych we Francji i nieudanym puczu w Wenezueli
o zatopieniu starej Pragi i uwięzieniu przez somalijskich piratów
ukraińskich marynarzy
którzy wyruszyli na zarobek i być może nie słyszeli
że mamy tutaj śmierć martwego sezonu

nie wiedzą też o nowych zdradach swych podstarzałych żon
i nawet nie domyślają się że ich 16-letnie córki
już trzeci raz przerwały ciążę
a synowie już szósty miesiąc siedzą za zbiorowy
gwałt
przebiedowywując na paczkach od mamy i śmierdzących niedopałkach
i przez głowę im nie przejdzie że nikt w tym kraju
nie zapłaci za ich dusze złamanego grosza
że za kilka dni będą modlić się do swych nowych panów
o śmierdzącą polewkę o skrawek czerstwego somalijskiego chleba
że przyjdzie tylko liczyć na jakąś zabłąkaną
francuską kanonierkę
ten zbawienny odprysk kolonialnego systemu
ze ich życie już ostatecznie odarte jest z wszelkich metafor
oprócz najważniejszej
życia

Przekład Bohdan Zadura

Dziś jeszcze widzę Andrija, który czyta swoje wiersze na stojąco, w namiocie na plaży w Świnoujściu i uśmiecham się na to wspomnienie. Na koniec mój ulubiony wiersz z tego tomu, brawurowo zresztą czytany przez autora:

Robbie Williams

„czemu oni wszyscy tak na mnie patrzą?

czyżby wiedzieli że jestem Ukraińcem” – za każdym razem myślę
wchodząc do kolejnego baru
„czyżby to było tak widać czyżby czyżby aż tak
aż tak było widać że jestem Ukraińcem”

zdejmuję kurtkę (z importu chyba niemiecką ale tu w takich nikt nie chodzi)
zostaję w dżinsach kupionych tutaj w zeszłym roku
zostaję w swetrze wyprodukowanym w państwie Peru
sweter – z pięknej wełny alpaki
świetny jakościowo i wygodny ale tutaj nikt takich nie nosi
zostaję w amerykańskich okularach
co jeszcze?
buty raczej sportowe – takie modne były cztery lata temu

wyglądam beznadziejnie
czy może tylko tak mi się wydaje?
mój nastrój kołysze się między gorącym patriotyzmem i chęcią by dać komuś po
mordzie
ale to by mnie całkiem zdradziło

„tylko Ukraińcy mogą tak po prostu wziąć i dać komuś po mordzie” –
myślą i się nie mylą
„tylko Ukraińcy tak pięknie potrafią śpiewać”
myślą i się nie mylą
(„tak śpiewać dzisiaj nie będę” – postanawiam)
„tylko Ukraińcy tak potrafią patrzeć kiedy się rozbierają” –
myślą i się nie mylą
„tylko Ukraińcy mogli wyrżnąć tak wielu naszych w tak krótkim czasie”
myślą i się nie mylą

tak krótkim czasie mogli tylko Ukraińcy

mam pół godziny
na wykonanie swojej historycznej misji

co ja zdołam zrobić przez pół godziny nad jednym kuflem piwa?

zrobić podsumowanie dnia
jeszcze jednego dnia Ukraińca w Polsce
i wyciągnąć pocieszający dla mnie wniosek:

„ja się im podobam po prostu jako człowiek jako osoba”
i odpłacam im wzajemnością zamawiając jeszcze jedno piwo
a robbie williams już dziesiąty raz dzisiaj mówi mi czego on oczekuje od życia:

„i just wonna feel real love” – śpiewa robbie williams

ja i on potrzebujemy tego samego

dzisiaj nikomu nie dam po mordzie –
robię krok w stronę ukraińsko-polskiego pojednania
i uśmiecham się jak nikt tutaj nie potrafi

dobrze widzą moje zęby równy rząd zdrowych białych ukraińskich zębów
tutaj takich nikt nie ma

Przekład Bohdan Zadura

wydawca: Mamiko
tytuł oryginału: Jogging
miejsce wydania: Nowa Ruda
data wydania: 2005
nr wydania: I
ISBN: 83-920410-8-9
liczba stron: 86
kategoria: poezja
seria: Poezja ukraińska
tłumaczenie: Bohdan Zadura
Adam Wiedemann
projekt okładki i opracowanie graficzne: Karol Maliszewski
format książki: 150 x 240 mm
okładka: miękka
cena: 10 zł

„Witaj przyjacielu w burdelu. Pierwszy przewodnik po polskich burdelach”

21 sierpnia 2011

Prezent, zatem o cenie nie może być mowy. Zresztą metki i ceny na okładce brak. Książka bezcenna 😉 Prezent imieninowy od Andrzeja Tchórzewskego i świetny przyjacielski żart 😉

Przewodnik z całą pewnością zdezaktualizował się, chociaż brak w nim jakichkolwiek dat. Jednak pamiętam rozmowy na jego temat z Gadzinowskim dobrych parę lat temu w jednym z programów Najsztuba i Żakowskiego. Części miejsc zapewne już nie ma i ceny zapewne są inne. Nie sądzę też aby poziom kwalifikacji „obsługi” jakoś rażąco się obniżył, raczej podniósł 😉 W ostatnim rozdziale książki zapisano znamienne zdanie: paryżanie, i nie tylko, doskonale wiedzą gdzie mieścił się legendarny burdel „One Two Two”. Czy za lat dziesięć, dwadzieścia szczecinianie, łodzianie, kojarzyć będą burdel „Las Vegas”, „Dionizos”, czy „Don Vito”? Pytanie retoryczne.

Ważne jest także i to, że przewodnik podkreślić należy, nikogo do korzystania z niczego nie zachęca. Daje tylko szansę tym, którzy chcą zaznać smaku, by wiedzieli, gdzie smak jest smaczny, gdzie w lepszym, a gdzie w gorszym smaku.

Swoją drogą, ciekawym faktem jest, że w naszym kraju funkcjonują obecnie trzy kategorie instytucji świadczących burdelowate usługi. Żadna z nich burdelem się nie nazywa. Zatem miejsca te noszą nazwy: salon masażu, agencja towarzyska, klub biznesmena. Szeroko opisano specyfikę funkcjonowania każdego podmiotu, zasad jakie tam panują, klientelę i donosicielstwo.

O tym, że książka jest serio zaświadczy fakt, że opisano też szereg „grzechów” czyli specyficznych preferencji seksualnych: narratofilia, ekshibicjonizm, masochizm, fetyszyzm, cinepimastia, urofilia, wampiryzm, scoptofilia.

Jest i słowniczek pojęć, w którym najbardziej zaskakuje wyraz-pojęcie: on – burdelowe, jedyne określenie członka. A także burdelowy savoir-vivre i poradnik jak „bzykać” bezpiecznie, zdrowo i niedrogo. Istna kopalnia wiedzy, źródło inspiracji, materiał na powieści, filmy i scenariusze.

Jest też wątek homoseksualny dla znudzonych burdelami heterycznymi. Zawiera opisy tzw. „pikiet” i zasady funkcjonowania prostytucji gejowskiej.

I oczywiście ranking, bo przecież po coś redaktorzy przewodnika włóczyli się po polskich burdelach, podejrzanych zakamarkach i preferencjach seksualnych.

Słabą stroną książki jest jej grafika. Zdjęcia rozebranych panienek pasują bardziej na ścianę skazańców albo żołnierzy niż do oryginalnego przewodnika. W każdym razie książka może zainteresować. Tylko nie bardzo wiem czy jest gdzieś do osiągnięcia.

Wydawca: KaMeA

Format: 18 x 11

Oprawa: broszura lakierowana

Liczba stron: 141

Laureaci Nagród Światowego Dnia Poezji UBESCO 1999-2011. Wybór.

21 sierpnia 2011

W miejscu ceny widnieje informacja: Bezpłatny dodatek do POEZJI dzisiaj. Książkę otrzymałem na jednym z wieczorów autorskich Juliusza Bolka.

Co by tu więcej? Otóż jest to jedna z dziwniejszych pozycji książkowych z jakimi się spotkałem. Ni to antologia, ni to wybór, broszura. Taki nie wiadomo jaki twór zawierający spis autorów nagrodzonych tą jakże dziwną nagrodą. Specjalnie nadużywam słowa „dziwny (-a, -e, -ych)”, które niczego za bardzo nie określa, jednak ciśnie się na usta w trakcie przeglądania i kartkowania książki.

Nie udało mi się wysondować co też ta nagroda dla autora znaczy i czy ma ona jakiś prestiż w tzw. środowisku poza redakcją miesięcznika POEZJA dzisiaj. Zdaje się, że nie ma. Ot taki bajer. Świadczyć o tym może lista laureatów dostępna na stronie: http://www.dzienpoezji.pl/Laureaci.htm . Co ciekawe, lista ze strony internetowej trochę odbiega od listy zaprezentowanej w książce. Po prostu są na nich różne nazwiska 😉 I tak na stronie nie ma informacji na temat nagród dla Stefana Jurkowskiego i Jacka Cygana, w książce oprócz informacji są nawet teksty obu panów. Z kolei w książce pominięto rok 2009 i osobę Wiesława Stanisława Ciesielskiego. Dziwne, prawda?

Czyje wiersze są w książce? Księdza Twardowskiego, Andrzeja Zaniewskiego, Ernesta Brylla, Bohdana Wrocławskiego, Krzysztofa Boczkowskiego, Tadeusza Wyrwy-Krzyżańskiego, Krystyny Godlewskiej, Adama Lizakowskiego, Juliusza Bolka, Jarosława Klejnockiego i panów wymienionych powyżej. Taki lansik onanistyczny naczelnego POEZJI dzisiaj. W dodatku nie najlepiej wydany i bez numeru ISBN.

Laureaci Nagród Światowego Dnia Poezji UBESCO 1999-2011. Wybór.

Wydawnictwo Książkowe IBIS

Warszawa 2011

Nakład 250 egz.

ISSN 1508-9398

Projekt okładki: Aneta Nawrocka

marcin cecko – „mów”

20 sierpnia 2011

Tym razem trochę inaczej. Cena z okładki: 12 zło. Cena w księgarni internetowej wydawnictwa: 7,00 zł (promocja). Nie ma ceny metkowej, zatem musiałem zapłacić 12 zeta w punkcie taniej książki na Chmielnej.

Książka legendarna, zawiera slamy napisane do spektaklu „Cokolwiek się zdarzy, kocham cię”, reż. Przemysław Wojcieszek (TR Warszawa 2005). Dlaczego napisano: zawiera slamy? Zapewne taki chwyt w dobie popularności zjawiska SLAM poetry. Tylko po co pisać, że w książce są slamy skoro slam to zjawisko sceniczne? Tym bardziej, że Igor Stokfiszewski na tej samej okładce obwieszcza, że: książka jest częścią. Składa się na projekt liryczno-teatralno-muzyczno-netowy. Dopiero ogarnięcie całości pokazuje brawurę Cecki – artysty, którego drugie imię transgresja: „przekroczenie”, „wdarcie się morza na niezajęte przez nie dotąd połacie lądu”, wdarcie się mowy na połacie tekstu, poety na połacie zamarzniętej sceny kultury. „mów” to podręcznik nowoczesnej sztuki totalnej, nieznającej barier wyrażania.

Dobrze się czyta te wiersze po latach. Dobrze się słucha. I chyba brak dziś takich występów, takich zabaw słownych, takich książek, trochę nieksiążek. Wszystko stało się cięższe lub zaangażowane, bez żadnego move.

A oto, co Marcin pisze o książce na swoim blogu:

mów

trzeci odcinek zabawy w znaczki na papierze.

tomik obfity i bardzo niekompletny.

duże susy między stylami, wahania tonacji,

raczej nakłuwanie otoczenia, niż drążenie jednej dziury.

ale pod wierzchnią warstwą walka wciąż o jedno i to samo.

wyjęcie spod prawa krystalizacji i uformowania,

pragnienie ciągłej płynności znaczeń.

utrzymywanie rzeki, strumienia przy życiu.

przy życiu.

niekompletność „mów” polega na tym, że

prawie każdy wiersz tomu wykrojony jest z szerszego kontekstu/sytuacji.

jest kilka sytuacji „mówionych”, kilka sytuacji „śpiewanych”etc..

„mów” należy więc czytać niemal jak tekst dramatyczny,

niewypełnione naczynie. wiersze powinno się czytać na głos.

sęk w tym, że czytelnik wcale nie musi kolorować sam.

są wzory, np. część slamów można zobaczyć na żywo

w „Cokolwiek się zdarzy kocham cię” Wojcieszka w TR Warszawa.

albo posłuchać wersji nagranych do programu spektaklu razem z Pustkami.

aby w pełni realizować „mów” powołane zostało trio

3 boys move. razem z Janem Drawnelem i Piotrem Głowackim

stworzyliśmy specjalny muzyczny spektakl graniczny.

ściśle koncertowe projekty czyli Melancholia i Akryl Trio

pozostały ze starymi tekstami. nowe wiersze to 3 boys move.

to już nie improwizowana muzyka plus improwizowane teksty.

tym razem jest struktura, więcej oddechu, lekkość oraz kolory.

premierowe wyjawienie tajemnicy miało miejsce na 52. Nocy Poetów

26 listopada 2006 w Teatrze Academia.

ponieważ 3 boys move to projekt performatywny zamykanie go

w opisach może prowadzić do pomyłek.


Ciekawy to był czas. Aż żałuję, że mnie wtedy nie było w Warszawie 😉

I jeszcze kilka tekstów:

określ

powiem ci pochyl się bliżej bliżej nachyl się no

musisz schudnąć rzeczy wyrzuć rzeczy po co ci to

po to ci to po to? zostaw odejdź opuść wywal

chudy na golaska biegaj zbiednij usuń słowa

z gęby wytrzyj głowę wypość

co mówisz co ja mówię ja mówię żeby prosto

żeby prosto słyszysz

dziewczynę tę poproś o rękę bo nie wypada

nie poprosić i wszyscy tu na to czekają i w jej urodziny

pracę podejmij która da ci szacunek i męski wyraz

określ się

wybierz gramatykę ubioru

przede wszystkim proste linie ostre kanty

nigdy nie będzie z ciebie nóż

póki używasz mowy

dam ci maść na skórę skóra ci się ujędrni

stwardnieje potem sam wiesz gdzie kupić

od tego błyszczy się w słońcu ale w jednym

słońcu od tego w księżycu można się nie zgubić

to proste

prosta linia architekta na stole

skreślona pewnie

pewnie

co

mózg gąbką wyciśnij i wypłucz

powtórz dwa razy

trenuj się

członka którego nie używasz

ćwicz w długościach i szerokościach geograficznych

ty jesteś pociąg który ma tor

pociąg pędzi i zabija sarny

kto stoi na wzgórzu widzi pociąg martwy

widzi stal i pancerz widzi

chłód a ja rozumiem twoją maszynownię

to tylko wiedza w którą rurę puścić żar

twarz

twarz twoją kochany chcę widzieć rozpędzoną

i w krzyku zawsze i ćwicz proszę najgłębsze

zakamarki zmarszczek i leć tylko leć nie ostrz

się rozmazuj się pękaj gnieć

a jak cię drapie

a jak ci wnętrze chrapie

wypuść zwierzę z mieszkania

wyproś ochronę z widowni

z innej beczki

opalałem się wczoraj w pogoni za autobusem

przez chwilę szukałem pracy

obejrzawszy się żwawo

znalazłem

pracę

w sobie

za darmo

dojazd

w strony

obie

zasłyszane

kraulem przez kontekst

coraz wyżej poprzeczka

czerwona lampka oto

bytu porzeczka

być gradem być zajadłym być strzał

być losu być opór być morzu być nieszczęść

być w walce być kładzie być kres

twarz artykułuje konstytucję trzech liter

i uchwala jednym głosem

n i e

twarz twoja przyjacielu skupiona

twarz twoja przyjacielu schowana na wysokości

w górę serca wznosimy ją do zadania

wakat

wakat akt

a kto pyta

liczne japy ja

mam korzeń 1000 lat

mam kredyt 1000 rat

mam kamień 1000 ton

a tonie to

bawcie się kotki

a tonie ja

antyka teka tyka

fajansom sprawa stoi

a nam a nam czas

zmykać

weź ubogać wewn.

weź umykać wewn.

w swoje ręce wewn.

sprawy bierz największe

i

mur przeskakuj prześwietlaj

ku przezro

czy stości

czekam w kuchni na oświecenie

czekam w kuchni na oświecenie

jest dobrze

przychodzą już pierwsze zwierzęta

mrówki

jest dobrze

był pierwszy potop

rozlała się woda

jest dobrze

to znak

wypisał się długopis

ktoś ma urodziny

ktoś dochodzi prawdy

ktoś umiera czytając pożyczoną ode mnie książkę

ja

czekam w kuchni na oświecenie

czekam w kuchni na oświecenie

nie wolno jeść nie wolno patrzeć słuchać nie wolno

wolno tylko czekać czekać tylko wolno

lepiej wyjdź bo robi się tu gorąco

powoli nawiązuję już połączenie

masz samochód to spierdalaj

weź mój plakat dotyk znak

gdzieś tu jest odbiorcza skrzynka

a ja nawiązuję już połączenie

czekam w kuchni na oświecenie

czekam w kuchni na oświecenie

Tytuł:     Mów

Wydawnictwo: korporacja ha!art

Autor:    Marcin Cecko

ISBN:     83-89911-59-0

Cena:      12 zł

Data Premiery: 2006-xx-xx

i jeszcze coś czego w książce nie ma ale jest the best:

Adam Pluszka – „Flauta”

19 sierpnia 2011

Cena na okładce: 29,50 zł. Cena w ksiągarni internetowej Wydawnictwa Czarne: 34,00 zł. Cena z metki: 4 zł 50 gr. Miejsce zakupu: punkt sprzedaży takiej książki, ulica Chmielna, Warszawa.

Wiele się spodziewałem po tej powieści. Marcin Baran pisze na obwolucie, że jest to książka stylistycznie zimna, a emocjonalnie wrząca. Trzymająca w napięciu, bardzo prawdziwa, niezwykle rzeczywista, porażająco polska. Natomiast Darek Foks jest bardziej wstrzemięźliwy w opinie. Pisze z dystansem zachęcając do przeczytania książki. Z kolei sam autor wyjaśnia, iż „Flauta” może być opowieścią o człowieku, u którego zatarły się granice empatii. Ale może o tym, jak to, co się zdarza bohaterowi, zaciera w nim radość i spontaniczność. Może też być o tym, co się dzieje, kiedy uczucia przestają znaczyć i o tym, co się dzieje, kiedy negatywnych
i wyniszczających uczuć jest za dużo. I może być o tym, że jest taki punkt, za którym nie ma wiatru, nadymającego żagiel, i tkwi się w bezruchu
.

Czym rzeczywiście jest? Przeraźliwie nudną książką, za którą w życiu nie zapłaciłbym więcej niż 4 zł 50 gr. Przez cały czas bardzo próbuję przejść przez kolejne kartki i ciągle mój mózg się buntuje mówiąc – dość już dość tych flaków z olejem. Jednak walczę i próbuję zidentyfikować się z bohaterem, wejść w sytuację, dialog, cokolwiek. I nie udaje się.

Może przez nieudolność bohatera, może przez styl, bo książka pisana jest jakby z góry,
tzn. narrator mówi:

Wiem, jak masz na imię. I wiem, co usłyszałeś o niej. Znałeś ją, widywałeś często. Opowiem, jak ją spotkałeś po raz pierwszy, możesz przecież nie pamiętać, jak to naprawdę było. Obiektywizm, w którego potęgę dotąd wierzyłeś, wyraźnie stracił smak. Nie jesteś w stanie przecież powiedzieć, że to, co pamiętasz, jest niezaprzeczalne, ostateczne. Wiesz, co napisał swego czasu Smuts? Kiedyś przypomnę. Na razie muszę powiedzieć tyle: nie istnieje jeden rodzaj wiedzy podmiotu poznającego. Umówmy się, że to ty jesteś tym podmiotem.

Słuchaj uważnie, trochę to zajmie, zanim zrozumiesz, że teraz jest inaczej. Że już się nie starasz. Unosić też już się nie potrafisz. Albo ci się nie chce. Kiedyś tak, oczywiście, stawałeś w obronie swoich racji. Tylko że ta pewność nie płynęła z intensywności, ale raczej
z oczekiwania na konsekwencje. Wszystko zależy od wagi przywiązywanej do prawdziwości lub fałszywości zajmowanego stanowiska. Powiem, o co mi chodzi, o wszystkim opowiem. Będzie tak, jakbyś mi czytał przez ramię.

A jednak nie wychodzi to czytanie przez ramię. Przynajmniej mi. Choć może to jakiś mój bunt przeciw temu, że ktoś daje do zrozumienia, że więcej wie. Choćby nawet narrator. Nie wiem. Nie wiem też i nie rozumiem, po co autor napisał tę książkę.

Adam Pluszka „Flauta”

Wydawnictwo Czarne

Wydanie I, rok 2007

Format: 125×195 mm, oprawa miękka, ze skrzydełkami

Liczba stron: 212

Projekt okładki: Kamil Targosz

Projekt typograficzny: Robert Oleś/d2d.pl

ISBN: 978-83-89755-93-3

start

19 sierpnia 2011

Można by się zastanowić, po co komu książka? Tym bardziej tania. I co to w ogóle znaczy tania książka? No właśnie, dopiero start, a już tyle pytań, na które nie znam odpowiedzi 😉

Osobiście uważam, że ceny książek są zbyt wysokie. Podobnie jak ceny płyt. Dlatego warto korzystać z punktów taniej książki, stoisk, aukcji itd…

Ostatnio także sporo książek otrzymuję od znajomych autorów, albo w nagrodę, albo po prostu do mnie wpadają.

Tania książka będzie zatem miejscem moich wrażeń na temat książki zakupionej okazyjnie lub otrzymanej w ten czy inny sposób.

Tania książka nie oznacza broń boże książki mało interesującej, złej, słabej, nieciekawej, źle wydanej. Oznacza – zresztą sami zobaczycie co 😉