Kraina Wielkich Falowców

Gdańsk jest miastem tak pięknym, że aż stereotypowym. Mówi się do przesady dużo o gotyku (ale nie każdy wie, że jest to największe skupisko gotyku w Polsce), o żurawiu (choć nie każdy wie, że nie służył do rozładunku statków), że było miastem niemieckim (i nie każdy wie, że bardziej holenderskim i wcale nie tak bardzo niepolskim). Może warto spojrzeć na Gdańsk, uciekający od wszelkich jednoznacznych sądów, w nowy sposób, nie całkiem taki, do jakiego się przyzwyczailiśmy.

Jest tu rzeczywiście dużo zabytków, choć nie tak dużo, jak się na pierwszy rzut oka wydaje. Pomijając poszczególne budynki (ilekolwiek by ich nie było), jest to stosunkowo… młode miasto. Gdańsk został właściwie zbudowany od podstaw, uwaga! około 60 lat temu lub później. Relikty unikatowej architektury historycznej nie zmieniają faktu, że jest to polskie miasto, zbudowane w Polsce przez Polaków. Przytłaczającą większość tego, co zostało wybudowane przez Niemców, Holendrów, Krzyżaków i… Polaków (przed Krzyżakami) wyburzono z powodów militarnych (jak zamek – XV w.), prestiżowych (jak Zielona Brama „wymieniona” na nową w renesansie), urbanistycznych (wały – XIX w.) lub ze zwykłego wandalizmu (działania Armii Czerwonej w roku 1945, 90% Starówki przestało istnieć). O ile do tego momentu wiele kultur (nie państw i nie narodów – kultur!) mogło się do Gdańska przyznawać, o tyle jego współczesny charakter jest polski i tylko polski. To efekt tytanicznej rekonstrukcji zabytków, a to co ocalone, często było ratowane rozpaczliwym wysiłkiem i ogromnym nakładem kosztów przez specjalistów i wolontariuszy PRLu. Reszta Gdańska jest w przeważającej części po prostu nowa.

Gdańsk jest „długi” i nadmorski. To powoduje konieczność specyficznych rozwiązań komunikacyjnych, które przez wiele lat były w krajowej czołówce. Można wymienić jedną z niewielu (do niedawna) obwodnic, „kolejkę podmiejską” (obecnie SKM), która pełniła rolę analogiczną do metra, co wcale nie było normą w polskich miastach oraz niektóre węzły komunikacyjne (np. Węzeł Kliniczna). Dodatkowo Gdańsk jest miastem portowym, co dawało jeszcze więcej możliwości urbanistom i nie można powiedzieć, żeby źle się wywiązali.

Nie wiem czy w tej sytuacji właśnie powojenne symbole Gdańska nie są istotniejsze niż muzeum na wolnym powietrzu zwane Starówką. A jeśli już Starówka, to z podkreśleniem dzieła odbudowy, na pierwszym miejscu, bo jest to dzieło nie mniejsze niż dzieła Faranheita, Heweliusza czy Abrahama van den Blocke.

Jednym z takich symboli staje się Stocznia Gdańska, prawdopodobnie powstanie tam rodzaj skansenu najnowszej historii. Charakterystyczny „design” stoczniowych żurawi staje się bardziej rozpoznawalnym „logo” niż linia żurawia nadmotławskiego. To właśnie one są na okładkach płyt Gilmoure’a i Jarre’a.

Nowe dzielnice są krytykowane za klockowatą, szarą architekturę. Często słusznie, choć w ostatnich latach pomalowano wiele bloków, a najnowsza zabudowa pomysłowo (choć niestety nie zawsze) uzupełnia socrealistyczną. Jednak na wyjątkową uwagę zasługują budowle dzielnicy Przymorze. Są to falowce i kościół „okrąglak”. Ten ostatni jest monumentalną halą w kształcie bębna o bardzo eleganckich proporcjach i powściągliwej bryle. Ogromne wnętrze robi niezwykłe wrażenie pomimo konsekwentnego unikania przepychu i ludycznego barokizowania. Równie stonowana a jednocześnie śmiała jest wieża stojąca oddzielnie, kilkanaście metrów od kościoła (83 metry wysokości). Projektantem jest Leopold Taraszkiewicz.

Drugim elementem, niezwykle charakterystycznym, są wielesetmetrowe bloki mieszkalne o pofałdowanej bryle, zwane falowcami. Falowiec jest tworem monumentalnym, unikatowym, jednocześnie komicznym i po prostu dziwacznym. Rzeczywiście, mieszkanie w nim ma sporo wad, zresztą podobnie jak mieszkanie w większości tzw. bloków. Były nawet głosy (gorzki żart), że projektant falowców powinien być dożywotnio skazany na mieszkanie w jednym z nich.

Nie przesadzałbym. Oczywiście, że wolę domek na skraju lasu daleko od drogi. Jednak i w falowcu mieszkałem przez kilkanaście lat. Nie było tak źle. Jak w każdym bloku, nie tylko w falowcach, wiele zależy od tego, kogo się ma za sąsiada i jakie obyczaje mają rezydenci podwórek. Ja akurat trafiłem dość szczęśliwie. Mieszkałem w drugim co do wielkości (długość około 650 metrów). Żyło tam około 3000 ludzi, to więcej niż może pomieścić jedna społeczność. Było więc w bloku środowisko z któregoś tam końca, którejś tam części od trzeciego do piątego piętra na przestrzeni 60 metrów, subkultury z parteru, nieformalne wspólnoty z któregoś pionu. Ludzie mieszkający w jednym budynku przez wiele lat mogli się nigdy w życiu nie spotkać. Dzieciaki na podwórku pytały: gdzie mieszkasz? – w falowcu – (to nie była żadna odpowiedź, więc doprecyzowywano) – a gdzie? – w klatce F na szóstym – (to było tak, jakby rozmawiali mieszkańcy dwóch sąsiednich wiosek).

Przechodziłem tamtędy niedawno i wciąż tak rozmawiają.

Na balkonach i galeriach jest wszystko. Pełny folklor, każdy rodzaj roślin, daszki, werandki, okna i okienka, dowolne rodzaje ozdób. Zwiedzanie zakamarków (których pozornie nie ma, bo to przecież prosta konstrukcja budowlana) przypomina czasem penetrowanie egzotycznego miasta. Do tego falowce obrosły małymi blokami, rodzajem dworu wokół monarchy. W okolicy wala się chaotyczna, lecz kompletna infrastruktura handlowa, usługowa, administracyjna, edukacyjna itd. Jest to jak gdyby nowa, szaleńcza metoda na realizację idei miasta renesansowego.

Budowle zaprojektowano według funkcjonalistycznych założeń modernizmu i są z tego punktu widzenia cennymi i unikalnymi przykładami. Drugą inspiracją był socrealizm z jego koniecznością szybkiego i efektywnego pomieszczenia wielu ludzi oczekujących na mieszkania. Stąd też wielka płyta ze swoją już legendarną zdolnością przenoszenia dźwięków przez wiele metrów w poziomie i pionie – w falowcach szczególnie wyraźną. Charakterystyczna jest dla tych czasów historia zabudowań. Otóż falowce w założeniu miały być mieszkaniem tymczasowym, zanim demokracja ludowa nie zbuduje lepszych miejsc do życia. W oczekiwaniu na te miejsca zbudowano najpierw osiedle Tysiąclecia – tymczasowe bloczki dla budowniczych Przymorza. Miały być wyburzone po ukończeniu dzieła. Budowniczowie Przymorza zbudowali tymczasowe falowce, w których tymczasowo mieszkali ludzie mający się później przeprowadzić do doskonalszych bloków. Tych doskonalszych zbudowano jednak o wiele za mało i nie różniły się znacząco od tymczasowych. Skutek jest taki, że powstało kilka dużych osiedli służących jedynie do budowania kolejnych osiedli, które nie nie powstały, za to te prowizoryczne stoją do dziś. Mieszka w tych „tymczasowych” kilkanaście tysięcy ludzi.

Najdłuższy z falowców mierzy 870 metrów. Porównywalny monumentalizmem, jednak zupełnie inaczej rozwiązany jest warszawski „pekin”, a najdłuższym z mieszkalnych budynków świata (i jedynym dłuższym od wielkich falowców) jest austriacki Karl-Marks-Hof (1100 m.). Jest jednak mniejszy – niższy i ogólnie rzecz biorąc „kameralny”, falowce są porażające skalą. Jeden z nich różni się od pozostałych tym, że ma 12 pięter i stoi w innej dzielnicy (Nowy Port). Wszystkie były wielkie, ale jeśli już mówi się o gigantomanii, pamięta się głównie o jednym – przy ulicy Obrońców Wybrzeża. A są dwa – niewiele krótszy stoi przy ulicy Jagiellońskiej (dawniej Patrice Lumumby). Galeriami (wbrew potocznej opinii) nie zawsze da się przejść z jednego końca na drugi. Nie tylko z powodu zabudowania i adaptacji tych galerii na rodzaj balkonów, ale też ze względu na uskok powtarzający się co cztery klatki. Jest on spowodowany nierównością terenu i falowiec musiał się „wznosić” co kilkadziesiąt metrów o pół piętra w górę, posuwając się wgłąb lądu. W tym miejscu jest ściana, za nią kolejny segment. Można więc przejść wzdłuż całego bloku tylko wtedy, kiedy należy on do krótszych i ma tylko jeden segment. O ile nie trafimy na wspomnianą zabudowaną galerię. Najdłuższy budynek ma cztery takie segmenty. Postawiono też falowiec – kuriozum. Ma pięć klatek – segment czteroklatkowy i doczepiony minisegment jednoklatkowy. Czort wie, dlaczego akurat tak. Jest nietypowy, „kolekcjonerski”, jak znaczek z błędem w druku.

Rzeczywiście jednak, kiedyś można było „przelatywać” wzdłuż galeriami. Ponad 200 metrów, 11 kondygnacji, 4 klatki schodowe. Labirynt! Uprawialiśmy tam wyścigi rowerowe i jakiegoś monstrualnego berka czy też chowanego. Chcąc – nie chcąc sam się złapałem na tym, że piszę o falowcach, pojawiają się w moim ostatnim tomiku i jednej prozie.

Architektoniczna idea falowców, ze wszystkimi jej wadami i kuriozami jest unikatem. Powinna być chroniona na zasadzie rezerwatu – łącznie z całym porastającym ją folklorem domowej roboty przeróbek, udziwnień i ozdóbek, a także swoistych zachowań społecznych, które wytwarza. Więcej, powinno to być tematem systematycznych badań socjologów. Możemy i powinniśmy być w pewien sposób z falowców dumni. Nie wiem, czy mieszkańcom tej fantastycznej krainy należy gratulować czy współczuć. Pamiętajmy jednak, że Wieży Eiffla także ubliżano kiedyś za brzydotę. Więc może by tak – przewodniki turystyczne i biletowane wycieczki z zagranicy?

fot. Sławomir Płatek

 

6 thoughts on “Kraina Wielkich Falowców”

  1. Praktycznie urodziłem się w pierwszym zbudowanym falowcu na Piastowskiej. Potem w latach młodości „zdradziłem” moją miniaturową Ojczyznę… na kilkanaście lat. Powrót do falowca na początku lat 90 na Kołobrzeskiej i już na stałe 10 lat temu na Obrońców… Wszyscy którzy nie doświadczyli wspomnianych berków i zabaw w chowanego w labiryntach galerii prawie pukali się w głowę że chce mi się tam na stałe zamieszkać. Dla mnie jednak to był powrót do wspomnień z dzieciństwa. Tutaj czuję się zawsze u siebie, tutaj wszystko jest „moje”, wszystko znajome.

    1. no właśnie. jakoś idzie się przyzwyczaić. mikroklimat zupełnie niepowtarzalny i niezrozumiały dla kogoś, kto tylko zna teorię „mrówkowców”
      dzięki za odwiedziny.

  2. Cóż, falowiec na Lumumby w dużym stopniu kojarzy mi się z imponującą kolekcją modeli w jednym z „balkonów” i pasji, którą się wtedy zaraziłem od autora i ciągle mi towarzyszy w czasie i przestrzeni…pozdrawiam!

  3. falowce spowodowały u mnie opad szczęki, bo to było moje pierwsze zetknięcie z nimi, plus kopytka w barze mlecznym, plus klimat :) jako szczęściara mieszkałam na Starówce, więc spacer nabrzeżem o 8.30 rano – bezcenny, nocne włóczęgi nie mniej urokliwe. ulica Mariacka, wyspa spichrzów itd pokochałam Gdańsk do szaleństwa, mam nadzieję ze wzajemnością :) przepiękne miasto, świetni ludzie, fantastyczny klimat. Plus opowieści Sławka. wciąż jestem pod wrażeniem. POLECAM

    1. kopytka w barze mlecznym, w którym żarłem mając lat 5, powtórzone z poetką poznańską były przeżyciem wstrząsającym. pełne katharsis. Gdańsk czeka na Cię z rozwartymi odrzwiami i gębami. wracaj przy dowolnej okazji.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *